Recenzje Dagmary Chojnackiej: "Kobieta i życie" w dwóch odsłonach: teatralnej i bajkowo-serialowej [PODCAST]
fot. Tobiasz Papuczys
Spektakl „Kobieta i życie”
Cnoty nie tylko niewieście.
„Kobieta i życie” to był pierwszy powojenny tygodnik dla kobiet, założony w 1946 roku! Tytuł jeszcze istnieje, ostatnie 20 lat już jako miesięcznik z zagranicznym kapitałem, ale żyją jeszcze tacy, którzy pamiętają czasy, gdy trzeba było mieć założoną w kiosku teczkę z prenumeratą, żeby dostąpić sobotniej radochy czytania „Kobiety i życia”. Wtedy nie istniały jeszcze słowa „kultowy” ani „opiniotwórczy”. A ten tygodnik był lufcikiem na świat polskich kobiet. To było oczywiście moje pierwsze skojarzenie, kiedy usłyszałam, że tekst Maliny Prześlugi pod tym właśnie tytułem został wyróżniony w IV Konkursie Dramaturgicznym Strefy Kontaktu i że „idzie do produkcji”.
Produkcja zmieniła się w koprodukcję aż pięciu wrocławskich instytucji kultury (Wrocławski Teatr Współczesny, Akademia Sztuk Teatralnych, Strefa Kultury, Teatr Muzyczny Capitol, Instytut Grotowskiego). Reżyserii podjął się Piotr Łukaszczyk, on też skrzyknął ekipę i w listopadzie 2021 w Piekarni odbyła się premiera. Której nie widziałam. I słuch o kobiecie zaginął. O życiu nie wspominając…
Na szczęście spektakl przytulił na stałe jeden z producentów, czyli Teatr Współczesny. I dzięki temu, w minionym tygodniu zobaczyłam tam na dużej scenie kolejne świetne przedstawienie. Kolejne – bo niedawno zachwycałam się spektaklem Zawady/Palcata „Widzę nic”. Też zresztą o kobiecie. I też stworzone z monodramu- monologu. Tylko że w „Kobiecie i życiu” tekst rozpisano na aktorów płci obojga. Nie do końca po równo, bo pań na scenie jest sześć, a panów czterech. Razem snują opowieść o bohaterce, która od pierwszych słów zastrzega:
„Jestem aktorką
I gram dla was rolę. To wszystko, naprawdę.
Gdzie indziej być wolę.
Nie moja historia
I nie moje łzy
To o niej, o tamtej. To nie ja, to ty.
Nic tu nie jest o mnie
To wszystko nie moje
Ja tylko tu śpiewam Ja tylko tu stoję...”
I, powtarzając, żeby absolutnie nie identyfikować jej z historią, zabiera nas najpierw do dzieciństwa spędzanego w normalnej, porządnej rodzinie, gdzie dziewczynka ma być miła, ładna, nie płakać, nie marudzić, gdzie wejście w kobiecość i pierwszą miesiączkę ma przeżyć, jak zapowiedź kolejnych nieszczęść, jakie na nią spadną. I będzie dorastała z takimi kompleksami jak my wszyscy, i zgadzała się na takie kompromisy jakie znamy, i pójdzie do pracy, gdzie zasuwając na obcasach ciężej niż wszyscy faceci, będzie pomijana w kolejnych awansach. Ale w końcu dostuka się swojej własnej „normalności”, i wyjdzie za „męża swego Patryka”, i będzie się wydawało, że jakoś to będzie. Do czasu, niestety…
Tekst Maliny Prześlugi jest pisany wierszem o różnych rymach i łamanych rytmach, stworzonym do rapowania. Praktycznie cały czas jest rytmicznie recytowany, albo rapowany, czasem śpiewany. Słyszałam porównania do Doroty Masłowskiej, ale to naprawdę zupełnie inna bajka. Za warstwę muzyczną odpowiedzialni są Albert Pyśk i Filip Zawada (tak, ten sam! jeszcze jak Angelusa dostanie, to nam stolica porwie renesansowego artystę jak amen a pacierzu!). Rewelacyjny Pyśk (na co dzień aktor Capitolu, polecam zobaczcie go w „Mury krzyczą”)) przez cały spektakl jest obecny, na żywo tworzy muzykę, ma też swoje autorskie „solowe” numery, kiedy odchodzi od instrumentów i zagarnia scenę jak swoją.
Ten spektakl to była dla mnie cała seria zaskoczeń. Największe? Autentyczna, spontaniczna owacja na stojąco w deszczowe, środowe popołudnie w wykonaniu wypełnionej po brzegi widowni, złożonej najwyraźniej z młodzieży starszych klas licealnych! I łzy wzruszenia w oczach wielu kobiet. Tych bardzo młodych i tych dojrzałych. Poza tym świetne zgranie grupy aktorów z trzech różnych instytucji (w tym aż czworo studentów), a pamiętajmy, że spektakl nie był poza setem premierowym grany. Czasem diabolicznie szybkie hip-hopowe tempo wymaga ogromnej przytomności i wspólnego „oddechu”, bo choć zawsze jest osoba, która akurat przejmuje pałeczkę i jest porte parole bohaterki, to cały zespół dopowiada, przerywa, komentuje. Zaskoczyło mnie też to, w jaki sposób ten tekst wybrzmiał, jakich nabrał znaczeń na scenie. Wydawało mi się, że znam go naprawdę dobrze, bo robiłam przekład na angielski. I nad wieloma językowymi zakrętami autorki bardzo się głowiłyśmy razem z moją amerykańską współtłumaczką. To, jak Piotr Łukaszczyk i aktorzy te zdania usłyszeli, na jakie sytuacje sceniczne je przetransponowali, naprawdę dało mi do myślenia. A jest to spektakl bez scenografii, z jednym tylko zabiegiem „medialnym” - czasem aktorzy siadają z tylu sceny przed kamerą i ich twarze widoczne są na ekranie z tyłu. Nic więcej. Kostiumy niczym się nie różnią od prywatnych ubrań. Można to grać praktycznie wszędzie, nawet bez specjalnego teatralnego oświetlenia. A mimo to, jest moc. I zaskakująco uniwersalna opowieść. Choć Prześlugę zainspirował Strajk Kobiet, to po dwóch latach jest to spektakl wcale niekoniecznie tylko o współczesnej Polce. Nie tylko o naszych nadwiślańskich czy nadodrzańskich patriarchalnych stereotypach. Co prawda w przypadku zagranicznych tournée (czego „Kobiecie i życiu” z serca życzę) do kilki cytatów trzeba będzie chyba zrobić przypisy, ale to, jak Prześluga je mistrzowsko zaparkowała, to pieszczota. Aż muszę zacytować:
„To są konsekwencje, tragiczne konsekwencje! Konsekwencje tłumaczenia kobiecie, że Jesteś taka sama jak chłop! Nie musisz robić tego, do czego zostałaś powołana przez Pana!
A nawet dziki to wiedzą!
Nawet dziki to wiedzą! Podstawową funkcją rodziny jest oczywiście prokreacja. Nawet dziki to wiedzą!”
Cały utwór Maliny Prześlugi jest dostępny online, ale przyznaję, trudno go znaleźć. Może warto udostępniać link przy opisie spektaklu na stronie teatru? Pewnie wiele osób chętnie skorzysta. Znajdziecie go tutaj, pod recenzją. „Kobieta i życie” jedzie teraz na do Szczecina na przegląd Konrapunkt – trzymajmy kciuki. Gratulacje dla całej fantastycznej, hip-hopowej obsady, reżysera i autorów muzy. Najbliższe wrocławskie spektakle w maju. Radzę szybko rezerwować bilety, bo jak się dziki dowiedzą, to wiecie, różnie może być.
Obsada:
WTW: Anna Błaut, Krzysztof Boczkowski, Ewelina Paszke- Lowitzsch, Jolanta Solarz- Szwed
TM Capitol: Katarzyna Pietruska, Albert Pyśk.
AST Filia we Wrocławiu: Anna Kozłowska, Chrytian Talik, Dominik Smaruj, Magdalena Taranta
Spektakl bierze udział 28. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
https://www.wteatrw.pl/files/docs/kobieta_i_zycie5.pdf
(link do dramatu)
--------------
"Bridgertonowie", sezon 2. Netflix
Bridgertonowie to serialowa bajka dla dorosłych. Może warto się skusić w ciężkich czasach. Właśnie powrócili z 2. sezonem.
Moim zdaniem to uroczy i całkiem nowatorski serial. Historical semi- fiction: czasy królowej Charlotty, o której serio historycy mówią, że mogła być etnicznie pochodzenia afrykańskiego, i „szalonego” króla Jerzego III. Stroje – w stylu historycznych, ale cudnie wystylizowane. I te peruki! To, co kobiety mają na głowach – jest często jak z innej planety!
Co najważniejsze i bajkowe, to utopijny szok pierwszego sezonu: społeczeństwo Europy jest zróżnicowane rasowo, i jest to normalny stan rzeczy. Para miłosna drugiego sezonu, to: Anthony (Jonathan Bailey) i Kate (Simone Ashley). On – najstarszy z rodu, ona – sierota z Indii pod opieką przybranej matki. Przybywa do Londynu z siostrzyczką, którą ma wydać za mąż. Najchętniej z miłości i bogato. Charithra Chandran (jako owa siostrzyczka Edwina) - obie zjawiskowej urody!!!! A co się dzieje, posłuchajcie:
PS. Dla fanów muzyki serialowej lista coverów z drugiego sezonu:
"Stay Away", Nirvana (cover Vitamin String Quartet)
"Material Girl", Madonna (Kris Bowers)
"Sign of the Times", Harry Styles (Steve Horner)
"Diamonds", Rihanna (Hannah V i Joe Rodwell)
"Dancing on My Own", Robyn (Vitamin String Quartet)
"You Oughta Know", Alanis Morissette (Duomo)
"Kabhi Khushi Kabhie Gham" (Kris Bowers)
"What About Us", Pink (Duomo)
"How Deep Is Your Love", Calvin Harris and Disciples (Kiris)
"Wrecking Ball", Miley Cyrus (Midnight String Quartet)