Faza radosna, niekoniecznie lotu. Tak skaczą amatorzy

fot. arch. prywatne M. Chmielewski
Czy twoja życiówka na skoczni jest lepsza niż w skoku o tyczce?
Zdecydowanie. Wynosi 36 metrów.
Sam też organizujesz zawody dla amatorów.
W tym roku odbyła się już szósta edycja. Podczas pierwszych trzech–czterech edycji można było jeszcze samemu brać udział w rywalizacji. Dla jasności: to jest skocznia, na której rekord wynosi osiem metrów — czyli mniej niż rekord Polski w skoku w dal mężczyzn.
Czy przy takim 36-metrowym skoku da się odczuć fazę lotu?
Da się odczuć fazę — choć nie jestem pewien, czy akurat lotu.
Ale na pewno jest to faza radosna.
Zdecydowanie radosna! To właśnie ta nasza maleńka skocznia, na którą co roku zapraszamy, daje to wyjątkowe doświadczenie. Są tacy, którzy kończą zawody z wynikiem półtora albo dwóch i pół metra — i wciąż mają z tego ogromną frajdę.
A mamy amatorów z Wrocławia czy Dolnego Śląska?
Tak, jest kilka osób.
"Na swój pierwszy konkurs skoków narciarskich dotarł pieszo. Ten odbywał się w Szklarskiej Porębie, na obiekcie, który własnoręcznie zbudował z kolegami na łące pod blokiem. To był styczeń 2001 roku – dziesięć kilometrów dalej w Harrachovie skakał Adam Małysz. Równolegle co nim, zachciał być dziennikarzem". Cała rozmowa z Michałem, skoczkiem, i dziennikarzem:
Przy okazji skoków zahaczyliśmy też o inną dyscyplinę - w przeszłości uprawianą, dziś komentowaną przez Michała - czyli skok o tyczce. Zaczęliśmy od wielkiej imprezy (MŚ w Lekkoatletyce w Tokio) oraz wielkich wyników (Armanda Duplantisa).