Portishead po raz trzeci
Nie każdemu zdarza się nagrać swój pierwszy album i osiągnąć komercyjny sukces proponując muzykę niełatwą w odbiorze, opartą na elektronice, molowych tonacjach i wypełnioną przejmujaco smutnym głosem wokalistki. Ale tak to sobie wtedy wymyślili. Lata dziwięćdziesiąte były złotym okresem dla tria Portishead . Nagroda "Mercury Prize" za debitancki album, stałe miejsce w historii muzyki rozrwykowej dzięki zainicjowaniu nowego nurtu zwanego bristol-soundem. Rodził się trip-hop. Popularny był Tricky, Massive Attack.
Po sukcesach takich urtworów -perełek, jak "Glory Box", czy "Sour Times" i kilkumilionowej sprzedaży albumu w Europie i Stanach Zjednoczonych, licznych pochlebstwach ze strony recenzentów , muzycy Portishead wydali w 1997 roku swój drugi album, który chwalony przeszedł jednak bez większego rozgłosu. Następnie ukazał się świetny materiał koncertowy "Roseland NYC Live" . Potem członkowie formacji zajęli się swoimi muzycznymi fascynacjami na własną rękę, czego najlepszym przykładem choćby solowy album Beth Gibbons.
Na nowy materiał czekaliśmy jedenaście lat. Co przynosi? Przede wszystkim muzykę trudną, mniej melodyjną. Taką dla bardzo wrażliwych i chcących wniknąć w nią głebiej, dając jej drugą i trzecią szansę. A potem kolejną. Spotkałem się nawet ze stwierdzeniem, by nie recenzować tego albumu po pierwszym przesłuchaniu. Stąd i nieco późniejszy opis tego wydawnictwa u nas, a nie od razu po premierze. Oswoiłem się z tymi dźwiękami i dostrzegłem w nich drugie dno. Beth Gibbons wciąż zachwyca i zniewala swym głosem.
Dzieje się tak zwłaszcza w utworze "Hunter", gdzie odzywają się fascynacje filmami Lyncha i dźwięków, jakie serwowała nam Julee Cruise w "Miasteczku Twean Peaks". W „Nylon Smile” zaskakuje zakończenie śpiewane a capella. W „The Rip” z kolei urzeka oszczędna aranżacja z czasem przeradzająca się w komputerowy zapętlony beat. Robi się transowo, a głos Gibbons daje nadzieję i zapomnienie. I te słowa ..wild horses , they will take me away..przywołujące jakąś tęsknotę za nieznanym.
Kolejny "wynalazek" Geoff’a Barrow’a (perkusja , syntezatory, programowanie), Adrian’a Utley’a ( gitary i organy Hammonda) i ich zmysłowej wokalistki to neurotyczny „Plastic”. Elektronika dawkowana jest ze smakiem i wyczuciem. Mamy do czynienia z muzyką na miarę XXI wieku i świadomością istnienia w erze techniki, produkcji na najwyższym poziomie. Komputerowe efekty przebijają się przez wokal z nadmierną , ale nie przesadzoną intensywnością w „We Carry On”. I dochodzi do tego gitara rodem z najlepszego okresu Depeche Mode i ich pomysłów na „Ultra”. Rytm buduje nastrój grozy i niepokoju. Coś pięknego!
Jest
także singlowe „Machine Gun” z efektem strzelającego karabinu nadającego
tempa całości kompozycji. Moim zdaniem utwór nie powinien być przenaczony do
promocji wydawnictwa, bo daje trochę mylne wyobrażenie o całości. Doskonale natomiast brzmi „Small” z przejmującym tekstem i melodią nasyconą bólem , który tylko Beth tak potrafi
wyspiewać :
If I remember the night that we met
Tasted a wine that I'll never forget
Opened the doorway and saw through the light
Motions of movement and I felt delight
I potem:
Small, tasteless, and forgot
Hoping to see, blinded like me
You tried to understand, but you're just a man
Open to scorn just like me
Portishead należą do ulubieńców dziennikarzy muzycznych Radia RAM, zatem na pewno nie raz jeszcze usłyszycie ich na naszej antenie. A zniecierpliwionych nowej muzyki zespołu odsyłam do sklepów. Warto było czekać! Tylko pamiętajcie, nie oceniajcie albumu po jednorazowym przesłuchaniu. Dajcie mu się zaczarować, a wówczas…..
Portishead „Third”
Universal Music Group 2008