"Help yourself". Muzyka dzień po dniu
W tym tygodniu znów wróciła na czołówki tabloidów po tym jak zeszła ze sceny po czterdziestu kilku minutach występu twierdząc że na estradzie się nudzi.
W trakcie tego krótkiego koncertu ledwie trzymała się na nogach, a kiedy udawało się jej złapać równowagę to z ogromnym zaangażowaniem zdejmowała i zakładała uwierające ją buty - to było ważniejsze od śpiewania.
Warto przypomnieć, że był to pierwszy po dłuższej przerwie koncert, który miał być powrotem artystki na scenę.
Fani byli oczywiście zawiedzeni i oburzeni, a przecież doskonale wiedzieli jakie ryzyko ponoszą. Zresztą mogło być znacznie gorzej: Amy mogła w ogóle nie pojawić się na scenie, mogła zalewać się łzami lub miotać wyzwiskami pod adresem widzów - tak niejednokrotnie bywało w przeszłości. A to, że z jej dłoni nie znikał plastikowy kubeczek, który nieustannie wypełniały płyny w przeróżnych kolorach, a spore łyki lądowały co dwa słowa w gardle wokalistki - toż to przecież standard!
Od kilku lat o Amy Winehouse pisze się nie inaczej niż w atmosferze skandalu. O jej muzyce wspomina się raczej rzadko, bo nie dostarcza nam zbyt wielu tematów, a jeśli już, to są to kolejne nieudane próby powrotu. A ja tak bardzo bym chciał, żeby te proporcje zostały odwrócone... choć trochę!
No ale sama Amy śpiewała kilka lat temu: "I can't help you, if you won't help yourself":
Więcej muzycznych felietonów Wojtka Jakubowskiego znajdziesz w zakładce MUZYKA.