Sponiewierane ego Michaela Stipe'a (Posłuchaj)
Cierpliwość, wytrwałość i niezrażanie się niepowodzeniami zaczęło przynosić efekty w postaci kolejnych kontraktów z coraz to większymi wytwórniami. Mnożyły się pozytywne recenzje, artysta zaczął być zauważany.
Jednak prawdziwy przełom i wielki sukces komercyjny nadszedł 10 lat temu wraz z wydaniem albumu "Play", który do dziś sprzedał się w blisko dziesięciomilionowym nakładzie. Praktycznie z dnia na dzień Moby stał się postacią popularną i rozpoznawaną na całym świecie. Jeden po drugim single z tego albumu zamęczane były przez stacje radiowe, pojawiały się masowo na parkietach - wszystko to sprawiło, że sam artysta, jak wyznał niedawno, ma już dość tych kompozycji. Do historii przeszła też już opowieść o tym jak wielki Michael Stipe, lider zespołu R.E.M., bardzo często brany był w tamtych czasach za Moby'ego właśnie, co ponoć niesamowicie poniewierało jego ego.
"Play" i kolejny album "18", na którym pojawili się znakomici goście z Sinead O'Connor i Angie Stone na czele, to - moim zdaniem - szczytowe osiągnięcia Moby'ego. Taneczna stylistyka, w stronę której zwrócił się na kolejnych krążkach, jakoś do mnie nie przemawia. Tymczasem znów ma być nietanecznie, trochę klubowo, momentami sennie, trochę gitar, trochę klawiszy, muzyczne pejzaże. W poniedziałek do sklepów trafiła najnowsza płyta artysty - "Wait For Me". Premiera zastała go gdzieś między Maltą a Francją, Moby jest bowiem właśnie w trakcie trasy koncertowej.
W piątek, po sześciu latach przerwy, zawita znów do Polski. Mam nadzieję, że zarówno na album jak i na koncert, warto było, zgodnie z sugestią zawartą w tytule, poczekać.
(Posłuchaj felietonu Wojtka Jakubowskiego):