"Ceramik City Chronicles" - wywiad z norweskim muzykiem, Jarle Bernhoftem (Posłuchaj)
Jarle Bernhoft
(Posłuchaj pierwszej części wywiadu)
Michał Sierlecki: Gościem Radia RAM jest Jarle Bernhoft. Twój debiutancki album to „Ceramik City Chronicles”, który jest opowieścią o rodzinnym mieście Oslo - wielobarwnym i wielokulturowym...
Jarle Bernhoft: - Oslo jako stolica przyciąga ludzi z całego świata. Odkryłem, że to zupełnie inne miasto, niż było dziesięć lat temu. To opowieść ukazana w niecodzienny sposób. Język angielski ma to do siebie, że można pewne rzeczy opisać inaczej, niż po norwesku. Myślę, że Oslo stało się miastem mało norweskim, ale globalnym. Dlatego powstał ten album. Zdałem sobie sprawę, że wiele typowych tematów związanych z kobietami, miłością i religią mieści się pod pojęciem miasta.
Powiedziałeś kiedyś o tych piosenkach tak: „Wyciśnij je, ale w nie nie uderzaj, noś je na nadgarstku, lecz się nimi nie oblizuj...” Czy możesz to wyjaśnić?
- To zdanie ukradłem z pewnej brytyjskiej komedii. Pomyślałem, że naprawdę dobrze brzmi..A jeśli uważasz, że coś dobrze brzmi, po prostu wplatasz to we własny sound....
- Poznaliśmy się bardzo dawno temu, gdy jeszcze byliśmy w szkole. Grałem na gitarze przy Beate. Z czasem jednak moja pewność siebie rosła i zacząłem się wsłuchiwać w głos i w to, jak można śpiewać. Udzielałem się też zatem wokalnie. Miałem przyjaciela w zespole rockowym i on śpiewał i jednocześnie grał na gitarze. Jest bardzo dobrym gitarzystą, ale niespecjalnie wychodziło mu śpiewanie. Chciałem, by dał mi szansę. I nagle stałem się wokalistą. Dobrze słyszeć pochwały od Beate, bo bardzo lubię jej głos. Fajnie mieć szacunek u kogoś, kogo też się podziwia.
Beate mówiła, że często chce, byś wystąpił u niej w chórkach i zmusza cię, byś przyjechał na sesje do studia...
(Posłuchaj drugiej części wywiadu)
- Wciąż lubię kolegów, z którymi tam grałem. To był interesujący okres w moim życiu. W zasadzie akceptowałem 99 procent tego, co robiliśmy. Jeden procent, który mi się nie podobał, dotyczył hałasu. Ja po prostu nie mogłem przebić się przez zgiełk gitar ze swoim głosem. Ten zespół był za głośny. Mieliśmy chyba najbardziej aktywnego perkusistę na świecie i bardzo napięty harmonogram koncertów. Przerastało mnie to. To smutne, kiedy stoisz przed tłumem publiczności i orientujesz się, że nie jesteś w stanie wszystkiego im przekazać. Dlatego przestałem grać i zacząłem studiować literaturę brytyjską i filozofię. Muzyka kontroluje mnie na tyle, na ile ja panuję nad nią.
Grasz na wielu instrumentach, wymienię choćby flet, gitarę, instrumenty klawiszowe, świetnie operujesz głosem. Gdzie nauczyłeś się tak grać, a może to po prostu u ciebie naturalne?
- Trudno powiedzieć. Myślę, że rodzice uważali mnie za cudowne dziecko i kiedy miałem cztery lata , dostałem od nich skrzypce. Nie szło mi z nimi zbyt dobrze. Wówczas otrzymałem flet. Chyba dlatego, że łatwo się go transportowało. Myślę, że nieźle na nim gram, ale znów napotkałem na problem, gdyż na flecie poprzecznym w większości grały dziewczyny. Wtedy zacząłem naukę gry jednocześnie na tubie i na gitarze. Trochę podbudowałem swoją męskość. I gdy zdobyłem doświadczenie w graniu na trzech instrumentach, stwierdziłem, że są to po prostu narzędzia do wydobywania muzyki. I tak je traktuję. Myślę, że nie byłoby dla mnie problemem zgłębienie techniki jakiegoś nowego instrumentu, gdyż to tylko kolejny element służący do tworzenia muzyki.
Jesteś przykładem oryginalnej techniki wykonywania utworu w pojedynkę i imitowania motywów. Posługujesz się różnymi instrumentami, a słuchacz ma wrażenie, że grasz z całym zespołem. Czy to był twój pomysł na wyrażenie siebie?
- Grałem kiedyś z Kristen Oskarsen, która zrealizowała wiele świetnych albumów. Ona była dla mnie wyzwaniem i zmusiła mnie do działania. Wiedziała, że mogę robić dwie rzeczy jednocześnie, grać na gitarze basowej, by zaraz potem po prostu sięgnąć po gitarę elektryczną i jeszcze śpiewać w tym samym czasie. Ona mnie dopingowała. Pytała, czy mogę dołożyć jeszcze coś i jeszcze i tak tworzyłem kolejne partie. Potem przyszło porozumienie i współpraca z innymi muzykami. Kiedy wydałem album, miałem w składzie dziewięcioosobowy zespół. Podróżowanie z taką ilością muzyków nie jest wygodne. Chciałem znaleźć rozwiązanie dla tej sytuacji. Czteroosobowy skład wydał mi się zbyt nudny, stąd pomysł na występy solo, ale w takiej formie, jakby uczestniczyli w nich pozostali instrumentaliści. Próbowałem , jak wściekły pies około miesiąca, by potem zaprezentować to publiczności i muszę przyznać, że zadziałało całkiem nieźle.
(Posłuchaj trzeciej części wywiadu)
- W zasadzie częściej, niż po tamburyn siegam po beatbox. Ale to ciekawy proces pokazywania słuchaczom, jak budujesz piosenkę. W studiu tak to właśnie wygląda. Pracujesz na wielośladzie, który nagrywa poszczególne partie. A ja to wszystko robię na scenie. Nic nie jest wcześniej nagrane. Wszystko rejestruję na scenie, zatem to proces nagrywający chwile. Myślę, że to wspaniałe.
Słychać i widać, że bawisz się muzyką, że cieszysz się każdym dźwiękiem i to najfajniejsza rzecz w tych piosenkach. Odkryłem bardzo ciekawy nastrój w kompozycji „On Individuality”, w której jest tylko brzmienie keyboardu i twój głos. Skąd wziął się pomysł na ten utwór?
- To ostatnia kompozycja, jaką stworzyłem na ten album. W zasadzie nagrałem ją, kiedy już miksowaliśmy całość. Mieliśmy silne przeczucie, że płycie potrzebny jest taki utwór. Wróciłem kiedyś do domu zastanawiając się, jak to powinno zabrzmieć i chciałem kameralnego ujęcia. Utwór powstał w moim domu z towarzyszeniem Fender Rhodes i mojego głosu. Musiałem nagrać to właśnie tego dnia. Następny był poświęcony na miksowanie. Mam nadzieję, że na płycie słychać specyfikę nastroju, który ma pewne przesłanie. Został stworzony niekoniecznie z istotnych powodów, ale to bardzo naturalne wykonanie. Bardzo lubię ten utwór i często wykonuję go na koncertach. Zaaranżowałem go również na zespół, gdyż on we mnie wzrastał.
(Posłuchaj czwartej części wywiadu)
- Oczywiście. Wiąże się z pewną piękną młodą dziewczyną, która miała jednak problemy emocjonalne i była w depresji. Spotykaliśmy się w tym czasie. Musiała odejść i przemyśleć pewne rzeczy. Martwiłem się o nią i za każdym razem , gdy śpiewam „Sunday”, znajduję się w nastroju, w którym się rozstawaliśmy. Utwór ma dla mnie szczególne znaczenie i cieszę się, że powstał.
„So many faces” jest nie tylko singlem promującym album, ale do piosenki powstało genialne wideo. Jak wspominasz pracę na planie z tymi ludźmi. Pojawia się tam mnóstwo postaci.
- To było kompletne szaleństwo. Przez półtora dnia mieliśmy około pięciuset osób na planie. Aż dziwne, że reżyser tego klipu wciąż jest jeszcze w stanie słuchać piosenki. Pomysł wziął się dzięki wideo do piosenki „Black or White” Michaela Jacksona. Pod koniec klipu zmieniają się tam twarze ludzkie na zasadzie morphingu. Chcieliśmy zrobić podobnie, ale u nas osoby śpiewają cały utwór. Zawiesiliśmy teskt na górze i włączyliśmy nagrywanie. Postacie umieściliśmy w sześciu różnych miejscach. I mamy cały efekt. Zebraliśmy mnóstwo przyjaciół i zachęcaliśmy ich w ten sposób: „Chcesz być w wideo, przyjdź, a zajmie ci to zaledwie dwie minuty”.
Niesamowite jest też to, że w pewnym momencie piosenki pojawiają się tylko twarze dzieci.
- Tak, to nawet trochę straszne i sprawiające wrażenie małego horroru.
Intryguje również tekst: „..Wokół tyle twarzy, że można zwariować, żyje na własny koszt i czuję się samotny, tęsknię za budynkami, ulicami...”
- To wszystko o tęsknocie za domem. Piosenka nawiązuje do całego albumu.. Wiesz, mieszkałem przez kilka lat w Londynie i brakowało mi Oslo....czułem się bezdomny..
(Posłuchaj piątej części wywiadu)
-Tak. Powstała po skończeniu albumu. Ona też ma w sobie sporo miasta Oslo. Lecz w bardziej dzikiej formie. W Norwegii odbyły się niedawno wybory do parlamentu. I jedną z głównych kwestii, jakie poruszano, to problemy emigrantów i ludzi przyjeżdzających do naszego kraju. Dużo mówiło się o różnicach rasowych i kulturowych. Myślę,że to smutne. Norwegia potrzebuje nowych ludzi i jest na tyle bogartm krajem, że może sobie pozwolic na przyjmowanie emigrantów. Tymczasem spotykam sporo nietolerancji dla osób wyglądających inaczej. Jest to problem wartości jednostek ludzkich w różnych częściach świata. I ta piosenka opowiada o tym, jak spogląda się na innych, jakimi kryteriami się kierujesz oceniając innych..
„Rats & Raccoons” ma zwariowany tytuł i muzycznie brzmi bardzo przewrotnie. Zaczyna się rockandrollowo, by potem przejść w łagodny klimat.
-To pewnego rodzaju falstart i utwór opwiadający prawie o grze Monopoly, także o Oslo, które jest wspaniałym miastem, lecz również bardzo drogim. Jeśli chcesz je zwiedzić, musisz mieć dużo pieniędzy. Gorzej, gdy jesteś biedny. Bycie muzykiem nie zawsze wiąże się z bogactwem. Często masz wrażenie, że klęczysz na kolanach i patrzysz na wyścig szczurów, na tych wiecznie zajętych zarabianiem pieniędzy. Nie chcę w tym uczestniczyć, lecz czasem myślę, że będę musiał.
(Posłuchaj szóstej części wywiadu)
- Trochę ustał ten proces, ale myślę, że było swego czasu bardzo dużo emigrantów z Europy Wschodniej, którzy grali na akordeonach. Był taki okres, że w Oslo niemal wszędzie mogłeś usłyszeć ten utwór. Mam wspomnienia z nim związane. Usłyszałem go na festiwalu jazzowym w wykonaniu Danilo Pereza, Johna Pattituciego. Wykonywali go na końcu, a cała publiczność śpiewała słowa. Dla mnie było to magiczne przeżycie. I nagle słyszę dźwięki w Oslo grane na akordeonie. Nawet nie umieją dobrze na nim grać. To, co słyszę jest zarysem znanej melodii z charakterystycznym „um,papa”. Czasem brzmi okropnie, czasem naprawdę miło. Nagrałem kiedyś jednego z tych muzyków przechodząc obok niego. Właśnie tak to słychać. Jak idę w śniegu, rejestrując dźwięki. Pomyślałem, że świetnie zakończę tak album o Oslo, by dać rozeznanie, jak miasto brzmi dziś...A ten muzyczny fragment pokazuje, jak było kiedyś...
(Posłuchaj siódmej części wywiadu)
- Myślę, że wymieniłeś wszystkie możliwości mojej działalności. A poważnie, aktualnie pracuję nad koncertowym albumem, który będzie dwupłytowy. Mam nadzieję , że się uda.
Powienieneś to uczynić, bo na żywo brzmisz świetnie.
-Piszę także nowe utwory na płytę, która ukaże się w przyszłym roku.
Masz jakieś zainteresowania pozamuzyczne?
- Niezupełnie. Cztery lata temu miałem wypadek na motorze i moje kolano nie ma się najlepiej. Dlatego często w ramach rehabilitacji jeżdżę na rowerze. Ale w tym roku miałem tyle występów, że brakło mi czasu na rower. Muszę do tego wrócić i znaleźć metodę, jak pogodzić życie zawodowe ze sportem. Może powinienem poruszać się rowerem z miejsca na miejsce? Nie mam na razie czasu na nic, poza muzyką.
Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów...
- Dziękuję.