Księżyc w nowiu (**)
Żródło www.monolith.pl
Sukces bestsellerowych powieści Stephenie Meyer sprowokował niezwykłe zainteresowanie „Zmierzchem”. Film inteligentnie grał pop-kulturowym wizerunkiem młodzieżowych wampirów. Był, mówiąc najkrócej, cool. Lepszy niż serial „Czysta krew”, chociaż to w telewizji widzieliśmy wampiry kipiące seksem. W „Zmierzchu”, tak jak w powieściach, młodzież pozostawała czysta, niewinna, niesplamiona pocałunkiem. Przemoc bardziej przypominała balet, w pamięć zapadały sceny futbolu amerykańskiego z rodziną wampirów czy pierwszego spotkania z bladą familią nieśmiertelnych. W drugiej części takich niespodzianek nie ma. O ile po „Zmierzchu” mogło się wydawać, że i powieści Stephenie Meyer będą ciekawsze, to po drugiej części nie ma wątpliwości – to musi być grafomania dla nastolatek czystej wody. Świadczy o tym olbrzymia dawka pretensjonalnych wyobrażeń o miłości oraz zupełna zmiana poetyki. Zamiast bladego wampira oglądamy głównie napakowanego wilkołaka. I chociaż jego tożsamość jest raczej oczywista nie tylko od pierwszych scen „Księżyca”, ale nawet od ostatnich sekwencji „Zmierzchu”, to z transformacji robi się największą niespodziankę, dramaturgiczną kulminację. Muskularni atleci z drużyny wilkołaków zastąpili na większą część filmu zdystansowanych i zblazowanych oryginałów z wampirze rodziny. Główna bohaterka, porzucona przez ukochanego, łatwo oddaje się w ramiona dobrze zbudowanego przyjaciela. Jedyne uzasadnienie tej papierowej wolty to chyba szybka możliwość kolejnej zmiany zdania. W międzyczasie widz jest skazany na oglądanie sennych wizji, utrzymanych w kiczowatej poetyce i absurdalnego wątku z wampirzym bractwem. Pojawia się nawet Martin Sheen. Aktor, który grał Tony’ego Blaira i Davida Frosta miał romans z kinem grozy w „Underworld: Evolution”. To był horror klasy b, który dostarczał sporej dozy rozrywki i świetnych efektów. „Księżyc w nowiu” może najwyżej wywołać mdłości. Szczególnie, gdy okaże się jak landrynkowa jest wizja Europy, z którą wampiry muszą się w Stanach kojarzyć jednoznacznie. Najbardziej żal Kristen Stewart – tak łudząco podbnej do aktorek z „Traffic”, „W rytmie hip-hopu”, a nawet Kai Paschalskiej - i Roberta Pattinson. Aktor mógł pokazać, że jest nie tylko bożyszczem młodzieży, ale potrafi też cokolwiek zagrać. Scenariusz i wizja nowego reżysera serii Chrisa Weitza, ograniczyły jego zadanie do dublowania roli z pierwszej części. Możemy jedynie żałować, że na pierwszy plan nie trafiła znów cała rodzina wampirów i ich intrygujący styl bycia. Poza sceną przyjęcia z rozlaną kroplą krwi nie ma w „Księżycu” niczego zajmującego.