I jak tu polubić grę w golfa? (Posłuchaj)

Wojciech Jakubowski | Utworzono: 01.03.2010, 12:08 | Zmodyfikowano: 03.03.2010, 10:41
A|A|A

Wojciech Jakubowski

Hooverphonic nigdy nie byli grupą nastawioną na produkcję przebojów. Ich płyty faktycznie do specjalnie przystępnych nigdy nie należały, ale, mimo wszystko, w trakcie trwającej 15 lat kariery udało im się stworzyć kilka udanych i znanych kompozycji, z którymi dotarli do znacznie szerszej publiczności niż tylko fani trip hopowych klimatów. Już początek był bardzo dobry bo pierwszy singiel „Inhaler” brzmiał znakomicie, ale tak naprawdę uwagę na siebie zwrócili jednym z kolejnych singli z debiutanckiego „A New Stereophonic Sound Spectacular”, a mianowicie nagraniem "Wicky”, wykorzystanym przez Bernardo Bertolucciego w ścieżce dźwiękowej do filmu „Ukryte Pragnienia”.

Z dnia na dzień piosenkę debiutantów zaczęły wówczas nucić tysiące osób na świecie. Potem było jeszcze lepiej. W 1998 roku supportowali europejskie koncerty Massive Attack. Dwa lata później kompozycja „Visions” stała się motywem przewodnim Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej.

Po pięcioletniej przerwie znów podbili serca szerokiej publiczności- tym razem za sprawą przebojowego „No More Sweet Music”, w którym znalazły się smyki zapożyczone od Henry Manciniego.

Reszta płyty - owszem, wymagała od słuchacza o wiele większego samozaparcia by przebrnąć przez materiał. Tym niemniej „No More Sweet Music” wystarczyło by znów się o nich mówiło i to tylko dobrze. Przez te wszystkie lata udawało im się niezwykle umiejętnie realizować swoje ambitne i niełatwe projekty i pomysły a jednocześnie podsuwać chwytliwe melodie.

Wszystko jednak do czasu. W tej dobrze nastrojonej maszynie w pewnym momencie coś zazgrzytało. Historia Hooverphonic, pobieżnie przeze mnie przytoczona, i szumne zapowiedzi sprawiły, że wiele sobie obiecywałem po „The President of the LSD Golf Club”, które w Polsce ukazało się równo dwa lata temu.

Jednak tuż po premierze nadzieje na dobrą, choć we fragmencie, płytę okazały się płonne.

Album niesie ze sobą tak olbrzymie pokłady mroku i smutku, że nawet dla zagorzałego fana trip hopu stają się one nieprzyswajalne. Bardziej czarna niż czarno-biała jest oprawa graficzna wydawnictwa. Bardziej czarna niż czarno-biała jest muzyka, której minorowy wydźwięk podkreślają w wielu miejscach fortepian oraz skrzypce, czerń przewija się także przez teksty.

A do tego brak mi tu klimatu, jakiejś wyjątkowej aury, która wciągałaby i nie pozwalała opuścić tej krainy. Brak mi atmosfery, dzięki której dzieło byłoby bardzie spójne, było czymś więcej niż tylko zbiorem piosenek, przeciwko pojawianiu się których protestowali wówczas słuchacze. Nigdy wcześniej coś takiego mi się nie zdarzyło, by ktoś tak żywo i jednocześnie negatywnie zareagował na muzykę w radiu, a takie emocje wywołała ta płyta. Jakby tych złych informacji było mało, tuż po premierze wydawnictwa, zespół opuściła długoletnia wokalistka Geike Arnaert, którą, moim zdaniem, trudno będzie zastąpić. Ale muzycy nie poddają się. Pracują nad nowym materiałem i jednocześnie szukają godnej następczyni. Jak zapewniają na swojej stronie internetowej panowie, w sumie sił spróbować może każdy, także któraś z was, drogie panie! Polski głos ratujący zespół z takim dorobkiem i stażem? Czemuż by nie?

Muzyka dzień po dniu (Posłuchaj):

Więcej muzycznych felietonów Wojtka Jakubowskiego znajdziesz w zakładce MUZYKA, a TU wczorajszy.

REKLAMA
Dźwięki
Muzyka dzień po dniu. 1 marca 2010 r.