Moby i jego show (Posłuchaj)
Wojciech Jakubowski
Olbrzymia scena, gigantyczne nagłośnienie, setki reflektorów, telebimy, doskonała atmosfera a pod sceną kilkanaście tysięcy widzów. Za chwilę ma pojawić się on, jeden z bohaterów wieczoru- Moby, który przyjechał do Polski promować swoją właśnie wydaną płytę „Wait For Me”. Posłuchaj muzycznego felietonu Wojtka Jakubowskiego:
No i faktycznie kilkanaście minut przed północą zjawił się na scenie w otoczeniu muzyków. Koncert rozpoczął się od „Extreme Ways”, potem przyszedł czas na nowe kompozycje, m.in. „Mistake”, całość zakończyła się z kolei wspólnym odśpiewaniem kilku największych przebojów, wspólnym przez muzyka i mocno już rozgrzaną i rozochoconą płynącymi ze sceny dźwiękami publiczność, która zdzierała sobie gardła przy „In My Heart”, „Porcelain”, „Why Does My Heart Feel So Bad?”.
W sumie to był udany wieczór dobrze zagranymi utworami, które zabrzmiały w nienagannej oprawie scenicznej. Kilka „ale” jednak się pojawiło. Moby okazał się być niezbyt wybitnym wokalistą.
W studiu wszelkie niedoskonałości można zamarkować, wyszlifować - scena obnaża je bezlitośnie. Na szczęście Moby nie przyklejał się bezkrytycznie do mikrofonu na długie minuty, pozwalał za to by wyręczała go towarzysząca mu wokalistka obdarzona mocnym, czystym głosem.
Kompozycje Moby'ego w jej wykonaniu to była wielka radość dla ucha i przyjemność ze słuchania. Bezkrytycznie za to artysta przyklejał się do sitka w przerwach między utworami. A że miał dużo do powiedzenia, momentami dużo za dużo, to atmosfera siadała a całość występu robiła wrażenie chaotycznego, nieprzemyślanego ciągu zdarzeń.
Zdecydowanie lepiej cały set zabrzmiałby gdyby muzyk zdecydował się połączyć wszystkie kompozycje w jedną całość z płynnymi przejściami między utworami. A zatem pozostał niedosyt, niedosyt, który wciąż towarzyszy moim wspomnieniom z tamtego wieczoru.
W związku z tym może warto je uzupełnić o koncertowe DVD? Zwłaszcza że tak się akurat składa, że najpierw 14 marca 2005 roku Moby wydał album „Hotel”, by równo rok później opublikować koncertowe DVD „Moby.
Live The Hotel Tour 2005”. To jak do tej pory właściwie jedyny z prawdziwego zdarzenia koncert artysty do pooglądania w domowym zaciszu. (Fragment występu z Glastonbury dodany do specjalnej edycji płyty to raczej rarytasowa ciekawostka, i tak go traktuję). Czy warto zatem rozsiąść się wygodnie w fotelu w oczekiwaniu na show złożone z 24 kompozycji?
A to już zależy od tego czy jesteście fanami albumu „Hotel”. Jeśli tak to nie ma co się zastanawiać. Jeżeli nie, to może zdarzyć się tak, że okładka wydawnictwa szybko pokryje się kurzem, jak to się stało z moim egzemplarzem. Muzyk postanowił bowiem zaprezentować niemal wszystkie kompozycje z pierwszej, piosenkowej części albumu „Hotel”. W sumie zagrał 9 z 14 jakie znalazły się na pierwszej części wydawnictwa. Na szczęście nie pokusił się o wykonanie utworów ambientowych z płyty nr 2 bo to pogrążyłoby całość; to wybitnie niekoncertowe numery.
A zatem „Hotel”, niezbyt zresztą udane dzieło w dorobku muzyka, jest tu dominantą a miłe dla ucha przeboje sprzed lat pojawiają się w ilości śladowej- to nie mogło mnie zadowolić, znów zatem pojawia się uczucie niedosytu. Moby trochę niefortunnie wybrał moment na realizację owego DVD. Gdyby wydał je nieco wcześniej, w szczytowym momencie swojej kariery, byłoby pięknie. Tylko kto mógł przewidzieć, że to właśnie „Play” i będą tymi najlepiej przyjętymi przez fanów albumami? Czy jest zatem coś za co można „Moby. Live The Hotel Tour 2005” pochwalić, wyróżnić? Warto zwrócić uwagę na płytę CD z remiksami- takie rarytasy to zawsze jest dla fanów coś co bardzo cieszy. Do tego na wydawnictwie odnaleźć można dwa filmy dokumentalne. No ale nie dla rarytasów kupuje się przecież koncertowe DVD- nieprawdaż? Trzeba przyznać, że Moby apetyty rozbudzić potrafi- gorzej z ich zaspokojeniem. Ale może to i dobrze, może czas na całkowite spełnienie jeszcze nadejdzie?