Jak wytresować smoka (*****)
Plakat, fot. materiały prasowe
Animacje 3D są coraz ciekawsze wizualnie, w „Jak wytresować smoka” powietrzne sceny z udziałem tytułowych bohaterów są naprawdę imponujące. A towarzyszy im fabuła łącząca najlepsze cechy dramatów sportowych i familijnych. Historia Halibuta Trzeciego, który nie wyrośnie nigdy na potężnego Wikinga, przypomina klimatem stary dobry serial o „Robin Hoodzie” albo familijne opowieści o młodych chłopakach, przełamujących swoje niedoskonałości w drodze po sukces, sławę lub po prostu akceptację. Tej brakuje głównemu bohaterowi ze strony własnego ojca. Rodzinna osada Wikingów, trzebiona przez smoki, opiera się na sile i sprawności, a główny bohater posiada raczej więcej sprytu i inteligencji. Gdy zacznie ich w końcu używać i tresować tytułowego smoka, będzie musiał się ukrywać jak jego kinowi przodkowie, którzy przygarnęli kosmitę E.T., Hendersonowie od Harry’ego czy śmiałkowie z „The Goonies”.
„Jak wytresować smoka” nie jest taką beczką śmiechu, ale nawet gdy przemienia się w opowieść z morałem, nie przestaje bawić. Reakcje syna i ojca po wzajemnych kłótniach i rozmowach są animowane w sposób niezwykle rzeczywisty, jak doskonała gra aktorska. A smok, którym opiekuje się główny bohater ma kocie oczy, robi niezapomniane wrażenie. Jeśli sekwencja, w której chłopiec i smok zawiązują więź nie zostanie przez was potraktowana jak mdła przeróbka „Avatara”, to jest szansa, że „Jak wytresować smoka” będzie trzymało w napięciu do końca. W innym wypadku pozostaje podziwianie perfekcyjnie zrealizowanych scen akcji ze smokami w roli głównej. Tak ciekawie wyglądających stworów brakowało nawet w niektórych częściach „Harry’ego Pottera”. „Jak wytresować smoka” może być też przykładem jak zrealizować efektowną animację 3D, pełną błyskotliwych dialogów, bez popadania w skrajności.