Handlarz cudów (***)
Kierowca niby niepodobny, bo ma na głowie dziwną perukę, ale po każdym geście i pierwszym wypowiedzianym słowie można go poznać. To Borys Szyc, który w odstępie kilku lat zagrał w kilkunastu filmach.
Widz może mieć wątpliwości czy w kinie drogi to bezpieczne wyjście, w końcu kierowca jest ewidentnie przemęczony, na sfałszowanym tachografie, ukrywający się przed rozpoznaniem pod byle jaką kępą fryzury.
Bilet na „Handlarza cudów” ma zatem wiele z kredytu zaufania. Zostaje on spłacony bez odsetek. Widz nie ma ochoty uciec z pędzącego pojazdu, ale podróż go nie zaskoczy, nie wzbogaci.
Duet twórców Pawica-Szoda poległ na fabule. Nie wystarczył warsztat i rzemiosło. Alkoholik, który w szarlatański sposób walczy o wyleczenie ma przejść w trakcie podróży przemianę, za sprawą dwójki dagestańskich dzieci, uciekinierów i uchodźców. Niczym Jason Statham z „Transportera” Szyc podpisuje kontrakt, by bezpiecznie dowieźć rodzeństwo do ojca mieszkającego we Francji. Sam głosi, że pielgrzymuje do Lourdes. Na fałszywe świadectwo wyłudza pieniądze. W schemat kina drogi wpisano jeszcze kilka znanych motywów: odkupienia, nieufnej przyjaźni nastolatków z dorosłym po przejściach, prawdziwego i symbolicznego celu podróży.
Jest bunt i przemiana, ale nie udaje się publiczności chwycić za gardło. W filmie Bolesława Pawicy i Jarosława Szody najbardziej przekonująco wypadają młodziutcy Sofia Mietielica i Mitko Panov. Bije od nich świeżość i autentyczność. Może zatem „Handlarz cudów” będzie kinem drogi, które zaowocuje jeszcze później, na kolejnych planach filmowych, wśród ekranowych partnerów ? Sprawnie zrealizowanych filmów, które wiodą kinomanów od schematu do schematu mamy w Polsce zatrzęsienie. Jak bardzo różnią się od „Handlarza cudów” głośne przed laty „300 mil do nieba” i niedawne „Wszystko będzie dobrze” – o trenerze alkoholiku ? To niestety pytanie retoryczne.