JAŚNIEJSZA OD GWIAZD ****
Plakat z filmu "Jaśniejsza od gwiazd", fot. materiały prasowe
Bohaterka „Jaśniejszej od gwiazd”, której dedykowano tytułowy wiersz, wyszywa artystyczny haft. Z charakterystyczną dla tej formy spokojem i zadumą można spoglądać na sam film – momentami nużący, ale godzien cierpliwości. W eksplikacji reżyserskiej Jane Campion napisała: „Film sam w sobie jest pewnego rodzaju balladą i opowiada historię romansu Fanny Brawne i Johna Keatsa. Fabuła rozwija się niczym płatki róży, odzwierciedlające ich coraz silniejsze zaangażowanie i wzajemne przywiązanie na tle coraz większych problemów”. Płynąca za tymi słowami pretensjonalność naznaczyła niestety sam film.
W tle subtelnego dramatu czai się poza, na szczęście nie fałsz. Kostium to dla Campion środowisko naturalne, społeczeństwo żyjące wedle konwenansów obserwuje w skupieniu, ukazując widzowi każdy gest, który wówczas urastał do rangi wydarzenia. „Jaśniejsza od gwiazd” nie jest rzecz jasna kolejnym melodramatem o miłości niemożliwej, dławionej i zbuntowanej. Fabularne ramy opowieści wyznacza autentyczna historia trzyletniego romansu angielskiego poety, którego polski uczeń skojarzy najszybciej z Norwidem ( bo romantyczny klasyk umiera niedoceniony ). Różnica zasadnicza – Keats umiera młodo. Mezalians, który mógł się dokonać nie znajduje czasu.
Życie młodej miłości kończy się w 25 roku życia poety. Zostają po nim jedynie arcydzieła, poezja brzmiąca jak muzyka, w której osamotniona muza może rozpływać się już tylko sama. Abbie Cornish jako filmowa Fanny Brawne i Ben Whishaw w roli Johna Keatsa nie schlebiają widzom, z upływem miłosnych wyznań i pokonywanych problemów stają się idealnymi odtwórcami swoich ról. W intymną relację, która połączyła niespełnionych kochanków uwierzy chyba każdy wyznawca ‘pierwszej miłości’ – gorącego uczucia, bliskiego zatraceniu, każącego spijać wszystkie słowa z debiutanckich miłosnych listów, perfumować koperty, a w rozłące widzieć katorgę, bolesną niczym umieranie. Campion czyni z historycznego romansu balladę, a jednocześnie benefis Keatsa, wiersze pojawiają się w listach, wyznaniach, rozmowach. Kostium melodramatu w świecie konwenansu czyni z miłości rodzaj wtajemniczenia. A to pozwala spojrzeć na losy poety i jego wybranki jak na dramat egzystencjalny. Keats jest skazany na niepowodzenie, od początku wydaje się za słaby, by unieść swoje pragnienie. Brawne nie może przeciwstawić się kolejnym przeciwieństwom – okrutnemu przyjacielowi ukochanego, rodzinie, wymaganiom społecznym. Gdy pokonuje siebie, w imię miłości, jest już za późno. Za zaniechania śmierć każe bezlitośnie.
U Jane Campion znowu perfekcyjne i niebanalne są kostiumy i scenografia, stoi za tym tradycyjnie Janet Patterson ( za kostiumy zdobyła czwartą w karierze nominację do Oscara ). W pamięć zapadają także sportretowane odpowiednio twarze. Zjawiskowe dziecko, Edie Martin, jako młodziutka siostra głównej bohaterki, rozbraja najbardziej wątpliwe pomysły inscenizacyjne. Nie ma co wyrzekać na pensjonarskość zamysłu z ukwieconą łąką, czy motylami, trzeba poczekać na dziecięcy kontrapunkt. Osobny rozdział to Paul Schneider w roli zazdrosnego przyjaciela Keatsa. Aktor kradnie przedstawienie parze ukochanych. Wygląda jak przeniesiony z „Aż poleje się krew”. Jego bohater jest nieznośny, zawzięty, a im większą chce sprawić przykrość, tym bardziej robi się miły i oficjalny. Ta drugoplanowa kreacja sama w sobie jest jaśniejsza od wielu gwiazd.
Do historii kina „Bright Star” może jednak przejść jako filmowy symbol romantyzmu – ostatnie sceny są jego poruszającym ucieleśnieniem. W finale chłód obiektywnej kamery Greiga Frasera rejestruje piękno dramatu, pozwala postaci rozpłynąć się we mgle, a literackim dopełnieniem stają się raz jeszcze słowa zakochanego poety:
„Jasna gwiazdo, o , gdybym mógł tak nieprzerwanie (…) Trwać jak teraz, skroń tuląc do piersi dziewczęcej/ Czuć bez końca, jak oddech unosi ją sennie/ Na sen nie tracić odtąd ani chwili więcej /I wciąż, wciąż słyszeć równy puls serca w tej piersi /I żyć tak wiecznie — albo zapaść w wieczność śmierci”.