Sprawdzony „System” Seala
Seal znalazł się w dość trudnej sytuacji, jeśli chodzi o jego drogę artystyczną. Ma na swoim koncie kilka znakomitych albumów. Otrzymał trzy statuetki Grammy. Jego poprzedni krążek „IV” sprzedawał się doskonale również dzięki takim utworom, jak „Get it Together” czy „Love’s Divine”. Niemała to zasługa producenta, który pracował wówczas z artystą, czyli legendarnego Trevora Horna. Ten nie promuje swoim nazwiskiem byle czego. Dopieszcza brzmienie płyt swoich podopiecznych. Osiąga kompromis - godząc nowoczesne rozwiązania techniczne z jakością artystyczną.
I w zasadzie mogłoby się wydawać, że Seal nie potrzebuje światu już nic udowadniać. On jednak chce.
Z dużym sceptycyzmem przyjąłem wiadomość, że Seal pragnie wrócić do muzyki tanecznej, która ma sprawić, że odkryje w sobie na nowo prawdziwe „ja” - coś, co "korzenne" i trwałe. Do tego przedsięwzięcia artysta pozyskał Stuarta Price’a, producenta cenionego przede wszystkim za album Madonny „Confessions on a Dance Floor”, który odświeżył oblicze tej piosenkarki, sprzedał się w imponujących ilościach, przysparzając Price’owi i wykonawczyni „Hung Up” kolejnych fanów i statuetek Grammy.
Czy ten system i patent sprawdzi się w przypadku Seala? Tego nie wiem. Wiem jednak, że niewątpliwy talent kompozytorski i wykonawczy tego ciemnoskórego wykonawcy oraz to, za co kochają go rzesze fanów (nieśmiertelne ballady, by wymienić najsłynniejszą „Kiss From a Rose”) giną w natłoku beatów, jakie przysparza nam jego najnowsze dzieło. Cóż z tego, że nie brak tu świetnych melodii, skoro ja mam nieodparte wrażenie, że to wszystko jest jakieś zaprogramowane i przez to mało ludzkie, prawdziwe i organiczne?
Album niewątpliwie przyjmie się na parkietach. Świetnie tańczy się przy „Amazing”, „Just Like Before”, „Loaded”, „The Right Life”, “System”, czy „Dumb”. Dużo tu transowego wręcz brzmienia, żwawych rytmów podlanych elektroniką. Seal nie byłby sobą, gdyby jednak nie uraczył nas balladami. Spokojnie i miło robi się w „Wedding Day”, gdzie główny wątek to przypomnienie dnia ślubu z modelką Heidi Klum. Ona także pojawia się w tym nagraniu i - jak się okazuje - nieźle śpiewa. Moim typem jednak jest cudowne „Rolling” z gościnnym udziałem na gitarze Erica Schermerhorna. Za takie właśnie kompozycje naprawdę cenię Seala. Słychać tu całą jego wrażliwość i możliwości wokalne. Nie oszczędza się również w ”Immaculate”. Tu z kolei wielkie brawa za aranżację. Jest mrocznie i tajemniczo. Na dokładkę otrzymamy akustyczną powtórkę singlowego „Amazing” - i „System” się kończy.
Czy to dobry album? Dla mnie niestety trochę na siłę obliczony na komercyjny sukces. Za mało tu zaufania do sprawdzonych słuchaczy, a za wiele prób pozyskania nowych, młodszych, którzy na pewno kupią tę płytę i jeszcze potańczą. Celowo upraszczam, by spróbować zrozumieć, czy w prawdziwej sztuce ma chodzić tylko o zarobione pieniądze? Cóż, jeśli się ma piękną żonę i trójkę dzieci, to i względy finansowe nie są bez znaczenia. To właśnie rodzinie Seal dedykuje muzykę zawartą na „Systemie”. W jego przypadku i tak zawsze obroni się głos. Niepowtarzalny i przekonujący. A to już spory atut.
P.S. Taneczny Seal z „Systemu” w najbliższy sobotni wieczór 17 listopada w Radiu RAM. Zapraszam po godz. 20.00.
Seal „System”
Warner Music Poland 2007