Drużyna A ****
Plakat promujący film
Jeśli kultowy serial powraca na dużym ekranie, to powinien czynić swoim fanom taką przyjemność jak „Drużyna A", czyli sprzedawać sprawdzone w telewizji formuły w nowoczesnym wydaniu, z większym rozmachem i ostrzejszym poczuciem humoru.
Dwie najlepsze migawki z kinowej „Drużyny A" nie mają nic wspólnego ani z serialem, ani z fabułą pełnometrażowego filmu, mogłyby zostać wycięte na stole montażowym. Nie zostały i czynią z „Drużyny" wystrzałową komedię akcji. W jednej ze scen Murdoch parodiuje Mela Gibsona z „Braveheart", w drugiej cała drużyna robi mimochodem jaja z boomu na filmy 3-D. Nikt nie mógłby zrobić tego lepiej niż banda najemników, która przez lata najlepiej definiowała telewizyjną klasę B.
„Drużyna A" nie miała żadnych pretensji, odpowiadała za sprytne oszukanie wroga, widowiskową akcję i charakterystyczne odzywki. „Gospodarka, głupcze" - kto wie czy za jedno z najsłynniejszych haseł wyborczych nie odpowiada fascynacja anonimowego spin-doctora wojowniczym B.A Barracusem. W kinowym filmie były mistrz wrestlingu Quinton „Rampage" Jackson jest w swej roli najbliżej serialowego pierwowzoru. W zmianach na plus wyróżnić trzeba gwiazdę „Kac Vegas" Bradleya Coopera, który kreuje nieznośnego przystojniaka Buźkę. To idealny aktor do roli dużego chłopca, zasługującego na wybaczenie po pierwszym uśmiechu.
W „Drużynie A" najczęściej flirtuje ze swoją „eks" i są to bardzo seksowne przerywniki, mimo braku scen łóżkowych. Charyzmy nie brakuje Liamowi Neesonowi, który uczynił z Hannibala, szefa Drużyny A, ciekawą postać w panteonie filmowych służb specjalnych. Takiego szefa nie powstydziłby się Jason Bourne, a zrozumienie z Jackiem Bauerem Hannibal znalazłby w lot.
Skoro Hollywood zaserwowało nam już „Obcego kontra Predatora" to może czas na kinowe spotkanie bohaterów „Drużyny A" i „24" ? Serialowi fani z lat osiemdziesiątych i z XXI wieku nie powinni mieć nic przeciwko. Nie sądzę by znaleźli się też oporni przed dalszym rozwojem kariery Sharlto Copleya. Aktor z RPA, który nie chciał iść za ciosem po sukcesie „Dystryktu 9", jest w „Drużynie A" nie do poznania i gra bez zahamowań. Jego Murdoch dorównuje szaleństwem bohaterom „Jaj w tropikach", aktorstwo Copleya to poziom, którego nie wyparłby się Robert Downey Jr.
Aż trudno uwierzyć, że tyle zdań można powiedzieć o kreacjach, wyciosanych z prostej serialowej konstrukcji. „Drużyna A" to nie tylko idealne dopasowanie aktorów do kostiumu, ale także zabawne dialogi, efektowne sceny akcji i umiejętnie uproszczone czarne charaktery. Finał może się nieco dłużyć, ale montaż równoległy, zwroty akcji, nagłe pojawienie się gwiazdy serialu „Mad Men" i spora dawka pirotechniki wszystko wynagrodzą.
Z pewnością znajdą się malkontenci i przyczepią się do stopnia prawdopodobieństwa kolejnych wydarzeń, zbyt dużej ilości przelanej krwi i przesadzonych scen wybuchowo-pościgowych. Rację będą mieli jednak ci, którzy rozsiądą się wygodnie w fotelu i będą rozkoszować się widokiem drużyny szaleńców, usiłującej latać czołgiem i zmieniającej maszynę w wodolot. Załoga „Rudego" wreszcie ma godnych następców. I to takich, którzy potrafią zakwestionować rozkazy dowódców i wystąpić przeciw czarnym charakterom z własnej armii i własnego rządu. A przy tym nie ma patosu, jest dobra zabawa.