Jutro będzie futro ***
Bohaterowie, chcąc dowiedzieć się czy rzeczywiście
wylądowali w latach osiemdziesiątych, zatrzymują panienkę i pytają:
jakiego koloru jest Michael Jackson. Jakby nie wystarczyło rozejrzeć się
dookoła. Pastelowe kolory ubrań, fryzury na żel, „ALF” w telewizorze,
disco-pop z głośników. To lata osiemdziesiąte w stylu amerykańskim.
Odnaleźć się w nich równie łatwo jak w polskim wehikule czasu,
sprokurowanym przez Juliusza Machulskiego. „Ile waży koń trojański” to
była jednak nie-śmieszna komedia skupiona na swojej wątłej fabule i
doprowadzeniu intrygi do końca. Twórcy „Jutro będzie futro” o
pretekstową fabułę nie dbają w ogóle, jej początek i zakończenie są
idiotyczne, wehikuł czasu działa w oparciu o demoniczny napój
energetyczny, najważniejsze są gagi i sprośne żarty. Być może jeszcze na
jednym scenarzystom mogło zależeć, na doprowadzeniu do sceny, w której
syn z przyszłości ogląda mamę uprawiającą seks, spycha wściekle
kochanka, po czym niknie. Kumple muszą dopilnować, by akt dokończono,
inaczej chłopak nie pojawi się z powrotem. Słowem – na „Jutro będzie futro” dobrze będzie się bawił ten, kto
cenił sobie „Porkies” czy „Lody na patyku”, a z produktów nowszych
„American Pie” lub „Ostrą jazdę”. Do „Kac Vegas” nawiązuje się tu nawet w
jednym żarcie. Wehikułem czasu, którym można dofrunąć do dekady
„Powrotu do przyszłości” jest nie klasyczny samochód, ale kiczowate
jacuzzi, patronem przemiany staje się prawdziwa ikona głupkowatych
komedii Chevy Chase. A gag z oczekiwaniem na ucięcie ręki bagażowemu to z
kolei filmowy występ Crispina Glovera, który w „Powrocie do
przyszłości” zagrał ojca. Z reputacją dawnych, wypudrowanych kokainą,
lat musi zmierzyć się John Cusack, a cała zgraja jego kolegów w odbiciu z
lat osiemdziesiątych wygląda naprawdę karykaturalnie. Kilka pomysłów, z
lustrzanymi wizerunkami na czele, może spodobać się koneserom
komediowej durnoty. Reszta będzie dobrym biforem przed imprezą,
obowiązkowo z muzyką z lat osiemdziesiątych. Uzasadniona zmiana tytułu ( na „Hot Tub Time Machine” polski kinoman
mógłby połamać sobie język ) współgra ze złowieszczym wspomnieniem
dekady ostrego imprezowania: „mieliśmy Reagana i AIDS” – powtarzają
bohaterowie. Co nie przeszkadza im w wulgarnych żartach, nadużywaniu
substancji i anarchistycznym podejściu do weekendu, który miał być
przeżyty zgodnie ze wspomnieniami, by niczego w świecie przyszłości nie
zaburzyć.