Toy Story 3 ******. Zobacz fotosy
Fot. mat. prasowe
Pierwsze „Toy Story” jest już klasykiem, choć
piętnaście lat temu było rewolucją – pierwszym pełnometrażowym filmem,
stworzonym w całości przy pomocy komputera. Technologia przyjęła się
szybko, a „Toy Story” sprzed laty wygląda na tle niektórych pomysłów
konserwatywnie. Trzecia część powstała już w technice 3D, ale jednym z
tematów filmu wciąż jest nieubłagany postęp, jego wpływ na nasze
codzienne wybory i los wykluczonych. W pierwszej części do głosu dochodziła komputerowa świadomość – Buzz
Astral ( w oryginale Lightyear, na jego cześć po latach nazwano opony
Zygzaka McQueena w „Autach” ) myślał, że naprawdę jest astronautą, który
potrafi latać, a dzięki laserowi spełni tajną misję. Z odsieczą szła
prawdziwa ikona, amerykański bohater: kowboj. Chudy był ulubioną
zabawką, mimo że oferował jedynie parę odzywek ( „ktoś zatruł studnię” ;
„w moim bucie jest wąż” ). Twórcy „Toy Story” znaleźli miejsce w nowych
czasach dla odwiecznych bohaterów. A historia ożywających nocą zabawek
przypominała klasyczne, baśniowe opowieści. Finał rodem z kina akcji
pozwalał zachwycić nową technologią. Nowości nudzą się równie szybko jak dzieci w czasie deszczu. Zepsute,
odłożone na bok zabawki – to był temat drugiej części „Toy Story”. Znów
najważniejsze przesłanie zostało wyśpiewane w rytm muzyki Randy’ego
Newmana. W polskiej wersji tytułową piosenkę „Ty druha we mnie masz”
śpiewa Stanisław Sojka i trudno doszukać się lepszego utworu z całej
fali filmów animowanych, które docierają do polskich kin przez ostatnich
20 lat. Dwie pierwsze części „Toy Story” stały się ważnym wspomnieniem
dla pokoleń, dorastających w tym dwudziestoleciu. Trzecia część, która
dociera po latach, to nostalgiczne pożegnanie z dzieciństwem. Tak dla
bohaterów, jak i dla widzów. Andy, posiadacz zabawek, które ożywają, wybiera się już na studia.
Wątpliwe, żeby wziął ze sobą jakąkolwiek figurkę, zabawki czeka trudny
los, zostaną porzucone. Nie wszystkie będą potrafiły pogodzić się z tym
faktem, dojdzie do dramatycznych podziałów. Najpierw jednak twórcy „Toy
Story” przypomną nam lata świetności, w efektownej sekwencji otwarcia,
będącej wspomnieniem beztroskich zabaw z użyciem wszystkich bohaterów.
To także niezwykła projekcja świata widzianego oczami dziecka,
dorastającego współcześnie. Tak właśnie chce się bawić mały człowiek,
wychowany na filmach z efektami specjalnymi, natrętnych reklamach i
programach telewizyjnych z najbardziej zdumiewającymi zwrotami akcji.
Inscenizowany napad na pociąg i interwencja kosmitów to również swoisty
teaser. Andy i Buzz, niczym Indiana Jones czy James Bond, pojawiają się w
nowym odcinku w samym środku przygody, która nie będzie miała wiele
wspólnego z późniejszymi, najistotniejszymi wydarzeniami. Bohaterów czeka w „Toy Story 3” prawdziwy szok. To znów połączy ich z
widzami. Twórcom udało się zagrać z popularnymi konwencjami kina już
nie tylko za pomocą figur. Nowi bohaterowie to Ken i Barbie, dzięki
którym można się wiele razy pośmiać. To taki „Seks w wielkim mieście”
dla zabawek. Poza jednoznacznym ukłonem w stronę „Rio Bravo” i kina
gangsterskiego autorzy operują raczej nastrojem. Inscenizacją
komputerową i dialogiem budują atmosferę rodem z kina grozy, horroru,
westernu, czynią z trzeciej „Toy Story” dramatyczną opowieść o ucieczce z
więzienia. Scen z demoniczną twarzą Misia-Tulisia o zapachu
truskawkowym nie powstydziliby się mistrzowie budowania napięcia.
Światło rzucane na poszczególne części scenografii gra ważną rolę, a
montaż dorównuje trylogii o Bournie. Sekwencje ataków szału dzieci z
przedszkola mogą przestraszyć weteranów kina grozy. Ciarki przechodzą po
plecach, by ustąpić miejsca wzruszeniu. „Toy Story 3”, jak każda część
serii, ma swój morał, ale podany mimochodem, bezszelestnie wplatający
się w rozmowę o filmowych atrakcjach. Jak klasyczne bajki, które
przeszły do historii literatury, „Toy Story” poważniej niż nam się
wydaje opowiada o sprawach istotnych, przy czym stara się ani przez
chwilę nie sprawiać wrażenia poważnej opowieści. Widzowie dorastający z
Andym, Buzzem i Chudym mogą jednak zmieścić trzy części „Toy Story” na
tej samej półce, co literacką klasykę. Kubuś Puchatek na przykład to dla filmowych bohaterów wciąż
nobilitacja, do Stumilowego Lasu warto uciec przed towarzystwem Shreka,
który zmienił sposób serwowania kinomanom animowanych widowisk, ale sam
jedynie odcina kupony od pierwszej części. Pierwsze „Toy Story” miało
swoją premierę na długo przed „Shrekiem”. Trzecia część wchodzi na
ekrany zaraz obok ostatniej porcji przygód zielonego ogra. „Toy Story 3”
i „Shrek Forever” wykorzystują technologię 3D. Zobaczymy jaki użytek
zrobią z niej fani tej bardziej rozrywkowej, godzącej dorosłych i dzieci
produkcji. W „Toy Story” 3D zbliża nas do bohaterów, ale nie
przeszkadza. Nie jest też niezbędne, film będzie doskonale bawił także
na zwykłych ekranach telewizorów, gdy dziecko zechce oglądać kolejną
część przygód Buzza i Chudego w domu, zapewne bez chwili przerwy. Wszak
są tu momenty diabelnie pomysłowe i dowcipne - plan, który wcieliła w
życie kompania Chudego nie ma sobie równych. Gang z „Ocean’s Eleven” nie
odmówiłby mu pomysłowości. Tryb, na który przełącza się w trakcie
wydarzeń Buzz Astral jest zaś prześmieszny. I znów ma nam coś do
powiedzenia. Rzadko zdarza się, by trzecia część serii trzymała tak dobry poziom i
równie mocno służyła każdemu pokoleniu. „Toy Story 3” mówi do nas tak
pięknie jak prawdziwe wspomnienie z ulubionej zabawy - nie zdążymy
przewidzieć, co za chwilę poczujemy. Trzeba dać się ponieść dzieciństwu.
Jak zauważa krytyk „New York Timesa” historia grupy plastikowych
figurek, która dla obcego jest zwykłą kupką śmieci, „może być epicką
opowieścią o przyjaźni i miłości oraz melancholijną medytacją o
przemijaniu i stracie”. Nowy rozdział życia zaczyna się ze znajomą
zabawką w kartonie, ściskając w ręku pogięty bilet.