Na pewno nie jestem barankiem
Podoba się Panu Wrocław?
- To przyjazne, fajne miasto. Korzystam z bardzo dobrych barów, bo żona została w Poznaniu. Korki... cóż, są w każdym mieście świata. W Manili, jadąc z lotniska do centrum, można stać i siedem godzin w korku. Normalka, trzeba się do tego przyzwyczaić. Bardzo podoba mi się Rynek, choć byłem tam tylko trzy razy. Lubię krasnalki, znalazłem już trzy: jednego, który pcha kulę, a drugi ją podpiera i tego, co pilnuje piwniczki do wina przy małej kamieniczce na rogu.
Gdzie Pan mieszka?
- W pokoju gościnnym na terenie ZOO. Na razie mi to wystarcza, bo żona nie przeprowadziła się jeszcze do Wrocławia. A mieszkanie służbowe wymaga remontu. Zostanę w ogrodzie, bo najwięcej tam dzieje się po południu. Zwierzęta są najbardziej aktywne, kiedy nie ma zwiedzających. I mam wtedy czas, by na nie patrzeć.
Co ciekawego dzieje się, kiedy nie możemy zwiedzać ZOO?
- Niektóre gatunki ptaków tokują wyłącznie bardzo wcześnie rano. Wiele małp rano obwieszcza śpiewami granice swego terytorium. Ptaki czyszczą upierzenie. Zachowanie zwierzęcia świadczy o jego zdrowiu. Dostrzeżenie nawet drobnych zmian pozwala zorientować się, że zwierzę zaczyna właśnie chorować, a ono często ukrywa, że jest chore. Noc jest raczej spokojna. Wiosną tokują sowy: można usłyszeć puszczyka, pójdźkę, płomykówkę, puchacza. Czasami wyją wilki.
Chyba one hałasują najgłośniej?
- Wkrótce będą miały konkurencję - nowe małpy, m.in. słynne wyjce amerykańskie, które mają najdonośniejszy głos ze wszystkich małp. A także gibony czarne, których głos niesie się aż do sześciu kilometrów. Ale nie będzie ich słychać zbyt daleko, bo w mieście takie dźwięki maskuje szum samochodów.
Ma Pan ulubione zwierzę, do którego biegnie Pan co rano?
- Raczej idę tam, gdzie coś się dzieje: są nowe zwierzaki, albo coś ma się urodzić lub już się urodziło. Nie mam pupila i nie chcę go mieć. Uważam, że wszystkie zwierzęta są równe.
Przywiózł Pan ze sobą własne zwierzę?
- Nie. Pies został w Poznaniu z rodziną. Myślę, że już się nie przeprowadzi, bo jest już bardzo stary. Ale sporo zwierząt przywiozłem z innych ogrodów zoologicznych. Z Poznania samicę legwana kubańskiego i chińskie jaszczurki krokodylowe.
Zna Pan już wszystkich podopiecznych?
- Tak. Ale to nie jest dla mnie nowość, bo we wrocławskim ZOO bywałem od dziecka. Już jako siedmiolatek codziennie odwiedzałem poznański ogród. Zapisywałem wszystkie obserwacje w notatniku. Przechowuję te notatki do dziś.
Jest tam jakaś zabawny zapis?
- Nie. Byłem poważnym młodym człowiekiem. Tylko w liceum, jak polonista zapytał mnie o Słowackiego, to powiedziałem, że "hodowla Słowackiego przebiegała w cieplarnianych warunkach". On znał moją pasję i uśmiał się z tej odpowiedzi.
Studiowałem biologię, potem zacząłem pracę w ZOO jako pielęgniarz. W płockim terrarium zrobiłem termitierę, która przetrwała prawie ćwierćwiecze. Pracowałem też w Holandii i przeszedłem wszystkie stopnie wtajemniczenia.
Zawsze chciał Pan pracować w ZOO?
- Tak. Łączyłem tę pracę z pracą nad ochroną przyrody w naturalnych warunkach. Zacząłem od Wietnamu, potem był Laos, Indonezja. By nie oglądać zwierząt wyłącznie w klatce, jeżdżę w świat i staram się odnaleźć zaginione gatunki. Sprawdzam stan populacji i określam warunki ochrony gatunku.
Żona podziela Pana pasję?
- Jest botanikiem, więc się uzupełniamy. Uczy w gimnazjum. Moja córka też jest biologiem, ale woli rośliny.
Co jest Pana największym sukcesem?
- Sfotografowanie po raz pierwszy trzech gatunków małp. Zostały opisane na podstawie skór pozyskanych przez Francuzów w latach 20. Wiedzieliśmy, że istnieją. W 1989 r. zrobiłem pierwsze ich zdjęcia, jeden gatunek sfotografowałem dopiero w 1992 r. Pierwszy raz na wyprawę pojechałem przed dwudziestu laty. Do Wietnamu, a tam nic wówczas nie było. Dotarcie gdziekolwiek było gehenną. Nawet nie było pewne, czy droga rzeczywiście istnieje. Wynajmowało się ruskiego uaza, kupowało dwie beczki paliwa po 200 litrów, bo poza Hanoi nigdzie nie można było go kupić. Dolar kosztował 10 tys. dongów, wymienione pieniądze zawalały stół na pół metra. To wszystko trzeba było zapakować, na wierzch przytraczało się jedzenie, kury w bambusowych klatkach i w drogę. Szukałem lasu, widniejącego na satelitarnych zdjęciach. Kiedyś w Zatoce Halong szukaliśmy langura siwogłowego. One są płochliwe. Pewnego wieczoru dostrzegliśmy 16 tych małp na skale. I samice z młodymi! Młode są płomiennozłote, dopiero później stają się czarne z siwą głową. Tego nigdy w życiu nie zapomnę.
Przeżył Pan mrożącą krew w żyłach przygodę?
- Moim zadaniem jest, by takie przygody się nie zdarzały. Kiedyś pojechałem do RPA po nosorożca. Lekarz weterynarii zaprosił mnie na wybieg: "Radosław, chodź ze mną. Jak będzie atakować, nie uciekaj, stój". Ona rzeczywiście zaatakowała. Robiłem zdjęcia, a nosorożec rósł mi w kadrze. Półtora metra przed nami dała po hamulcach. Czułem się niepewnie, bo to w końcu 2,5 rozpędzone tony. A ona się zatrzymała, popatrzyła, dmuchnęła i poszła.
Zwierzęta to jedyna Pana pasja?
- Tak. Ale kibicuję bardzo Małyszowi. Doceniam jego klasę i dyscyplinę sportu, w której nie ma dopingu i brudnych biznesów. Interesuje mnie też lotnictwo, kiedyś sklejałem modele, ale nie mam już na to czasu.
Lubi Pan programy przyrodnicze w telewizji?
- Polecam wszystkie programy Davida Attenborougha, bo są głęboko prawdziwe. Animal Planet daje dość naiwny obraz ogrodów zoologicznych i świata zwierząt. Tam są często pokazywane sztucznie odchowane zwierzęta, a to katastrofa.
Ekolodzy chcą uśpić misia Knuta, którego odrzuciła matka. Mają rację?
- Oczywiście uśpienie go to przesada. Ale tak naprawdę sztuczne odchowanie dzikiego zwierzęcia to wielki problem, bo one nie są przystosowane do życia w stadzie. Bardzo często kończą życie na zapleczu, na małym wybiegu. To znak, że czegoś nie zrobiliśmy dobrze. Tylko 3 proc. sztucznie wychowanych likaonów ma potomstwo. Jeśli zwierzę chowa się jak zabawkę - ciągle ma się je przy sobie, głaszcze, masuje, to się je wypacza. Zwierzę musi mieć kontakt wzrokowy, słuchowy i węchowy z osobnikami swojego gatunku. Człowiek powinien je tylko karmić i masować. Knut nie jest tak chowany. Ale na szczęście niedźwiedzie są dość odporne, bo nie są zwierzętami socjalnymi, tylko samotnikami. Kierują się instynktem, który w swoim czasie się na pewno odezwie.
Gdyby miał Pan opisać siebie jako zwierzę...
- ... na pewno nie jestem barankiem. Porównałbym się do orangutana. On jest przeświadczony o swojej sile, szalenie cierpliwy i bardzo inteligentny.
Jeździ Pan do Poznania?
- Raczej żona przyjeżdża do mnie. Często zostaję na weekendy w ogrodzie, rozmawiam ze zwiedzającymi, opowiadam, dlaczego żyrafa ma długą szyję. Zdarza się, że ludzie nawet nie wiedzą, że jestem dyrektorem. Chcę się dowiedzieć, czego oczekują od ogrodu.
Co się dzieje z kotami, które dawniej mieszkały w ogrodzie?
- Kiedyś było ich ok. 200. Zostało kilkadziesiąt. Część pojechała do sprawdzonego schroniska w Kościanie, część wzięli pracownicy ogrodu. Reszta mieszka w specjalnie wyposażonych wolierach i czeka na chętnych, którzy je zabiorą. ZOO nie może zajmować się zwierzętami domowymi, inne instytucje dostają na to fundusze. My hodujemy gatunki ginące. Ale żadnego kota nie uśpimy.