Internetowa sensacja ostatnich miesięcy w Radiu RAM
Lana Del Rey...
No cóż, od razu ciśnie się na usta historia z jej podwójną osobowością i tożsamością oraz wielką internetową mistyfikacją, która najpierw skupiała na artystce uwagę słuchaczy a potem, mam wrażenie, obróciła się przeciwko niej. Ta historia, myślę, jest doskonale znana i niezwykle łatwa do wyśledzenia w internecie przez tych, którzy wcześniej się z fenomenem Lany Del Rey nie zetknęli. A zatem pozwólcie - tu ją pominę, choć niewątpliwie jest dość istotna w całej tej opowieści.
Ja jednak bardzo chcę oddzielić tę całą przedziwną otoczkę, ten internetowy szum od samej muzyki i albumu. Skupmy się zatem na zawartości "Born To Die".
Przyznaję - i ja musiałem pokonać opory i pozbyć się wszelkich uprzedzeń wynikających z internetowego zamieszania, jakie powstało wokół wokalistki, by z jak największą dozą obiektywizmu podejść do wysłuchania albumu.
No i... Wciąga. Wymyka się wszelkim porównaniom.
Tajemniczy, odrealniony, przydymiony, jakby nie z tej ziemi wokal Lany snuje oniryczne opowieści. Autentyczne smyki, brudne brzmienie gitary, syntetyczna perkusja i kontrastujące z tym wszystkim "anielskie" chórki - to motywy przewodnie wydawnictwa.
Od tytułowego "Born To Die" przez "Off To The Races", "Blue Jeans" po słynne "Video Games" mamy do czynienia z niemal jednolitą, spójną opowieścią utrzymaną na tym samym poziomie emocji. Minimalne przerwy między utworami podtrzymują to niesamowite wrażenie jednolitości; przekaz sączy się do naszych uszu.
Choć chłonęło się to wszytko bez zastrzeżeń, to mimo wszystko cały czas zastanawiałem się, kiedy ta cała konstrukcja runie, kiedy tą historią się znudzę. I muszę powiedzieć, że pewnie nie nastąpiłoby to prędko... Tymczasem "Diet Mountain Dew", "National Anthem" (nieco patetyczne), czy "Dark Paradise" nieco ożywiają leniwą atmosferę albumu, wnoszą większą dawkę energii, wszystko ożywa.
Jednak tylko na moment. Bowiem końcówka albumu jest równie oniryczna jak jego początek, z małym wyjątkiem w postaci przedostatniej "Lolity".
Te "wyskokowe" próby lekkiego zdynamizowania materiału, moim zdaniem, nieco psują odbiór całości. Lana doskonale radzi sobie bowiem z różnicowaniem nastroju i zapobieganiem nudzie poprzez umiejętne żonglowanie smaczkami i niuansami brzmieniowymi i aranżacyjnymi.
Mimo to jednak jak najbardziej warto sprawdzić i osobiście przetestować te dźwięki!
Lana Del Rey "Born To Die"
1. Born To Die
2. Off To The Races
3. Blue Jeans
4. Video Games
5. Diet Mountain Dew
6. National Anthem
7. Dark Paradise
8. Radio
9. Carmen
10. Million Dollar Man
11. Summertime Sadness
12. This Is What Makes Us Girls
13. Without You
14. Lolita
15. Lucky Ones