Jak urodzić i nie zwariować ****
Na pytanie, czy nie chciałbym zostać ojcem, odpowiadam oklepaną formułką: „kiedy widzę jakieś urocze dziecko, to oczywiście, ale przechodzi mi po kontaktach z rozwydrzonymi bachorami”. Teraz spotkałem w metrze bystrego chłopca, którego obserwacje zapełniłyby na wiele wydań rubrykę „Satyra w krótkich majteczkach” tygodnika „Kobieta i życie”, więc chciałbym. Przejdzie mi, gdy przypomnę sobie sobotni gang ojców, spotykający się w parku, w filmie „Jak urodzić i nie zwariować”. Dowodzona przez Chrisa Rocka grupa mężczyzn spotyka się w parku, by pospacerować z wózkami i rzecz jasna z dziećmi. Porzucają sportowe samochody na rzecz rodzinnych vanów, a zamiast ćwiczyć mięśnie na ścieżce biegowej, praktykują zdolność szybkiego otwierania niezliczonej ilości kieszeni plecaczków z butelkami i słoiczkami. Sekwencje z ich udziałem pełne są zabawnych dialogów. Żarty to okrutne zarówno dla kobiet (bo termin wagina ma po porodzie wchodzić na stałe w małżeńskie użycie), jak i dla mężczyzn (bo niemowlęta wyczuwają ich strach, jak niedźwiedzie lub żony ). Przerysowane zdarzenia przesuwają komedię w reżyserii Kirka Jonesa w rejony pastiszu. Ojcowie są spoiwem łączącym komedię opowiadającą o pięciu parach, których życie zmienia się wskutek nadchodzącego rodzicielstwa.
Scenariusz bazujący na książkach Heidi Murkoff i Sharon Mazel to twór wielowątkowy, ale nie w stylu Roberta Altmana, czy chociażby Nory Ephron. Bliższy jest niestety sztucznej mnogości bohaterów, jaką serwowały ostatnio komedie romantyczne o Walentynkach i Sylwestrze w Nowym Jorku. Większa część akcji rozgrywa się w Atlancie i mieści różne oblicza ciąży. Od męczącej, zmieniającej kobietę w bombę zegarową złożoną ze spuchniętych kostek i ulatniających się gazów, przez sportową, sprawiającą wrażenie jakby poród był kolejnym eventem pomiędzy organizacją „baby shower” a ceremonią obrzezania, po przypadkową ciążę z pierwszej randki oraz adopcję, stanowiącą dopełnienie nieskutecznej serii zabiegów in vitro.
Odkąd komedie romantyczno–familijne zaczęły stanowić główny nurt podobnych produkcji wzrosła częstotliwość scen, podczas których z zażenowaniem patrzymy na zegarek albo wzdychamy nad oczywistością ekranowych perypetii. Dobre hollywoodzkie rzemiosło polega na neutralizowaniu takich momentów innymi atrakcjami. Amerykańska wycieczka z nosidełkami po Etiopii nie musi być ucieleśnieniem złego smaku, jak Julia Roberts na Bali. To zasługa Jennifer Lopez, która nadspodziewanie dobrze poradziła sobie z rolą uporządkowanej pani fotograf. O szaleństwach młodości tej bohaterki świadczy już tylko tatuaż delfina na łopatce, a i tak da się ją lubić. Jeszcze bardziej zorganizowana jest przyszła mama, którą zagrała Elizabeth Banks. Wydaje mi się, że jej przezabawny wątek mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim widzom, którzy teraz, za chwilę lub przed chwilą są, będą lub byli w ciąży. 9 miesięcy, które potrafią zaskoczyć najbardziej przygotowanych z kulminacją w postaci załamania i internetowego hitu w jednym. Scenarzystki Shauna Cross i Heather Hach korzystały nie tylko z wiedzy autorek poradników, ale i z obserwacji trendów, które zmieniają przyszłych rodziców. Ciężarna szefowa nie usłyszy już od pracownicy pytania o przerwę na papierosa, ale prośbę o skorzystanie z codziennej 15-minutowej pauzy na Facebooka,
„Jak urodzić i nie zwariować” jest drugą w tym roku, po „American Reunion”, popularną komedią, która w ostry sposób szydzi z programów typu „Taniec z gwiazdami”. I robi to z rozmachem. Jurorką jest Cheryl Cole, w epizodzie uczestnika pojawia się Dwayne Wade, a najwięcej czasu na popisy otrzymują gwiazda serialu „Glee” Matthew Morrison i Cameron Diaz. Wybór Morrisona jest oczywisty – już w pierwszej części serialu jego bohater zmagał się z problemami, które mogłyby utworzyć szósty wątek filmu, a ogromną popularność „Glee” pora wykorzystać na dużym ekranie. Cameron Diaz z kolei idealnie pasuje do roli celebrytki-pracoholiczki prowadzącej w telewizji program o odchudzaniu. Po drugiej stronie ekranu młodzież pasjami się obżera, oglądając diety i ćwiczenia. „W telewizji nie ma lepszego programu na munchees” – takie słowa padają, gdy obserwujemy młodzieńczy romans Anny Kendrick (nominowanej do Oscara za film „W chmurach”) oraz Chace’a Crawforda (znanego fankom serialu„Gossip Girl” – „Plotkara”). Oboje grają szefów kuchni rywalizujących ze sobą mobilnych barów. W Polsce pojawiły się ostatnio podobne samochodowe bufety, czekamy jeszcze na mnogość plenerowych imprez, które pozwolą im się utrzymać. W Atlancie plenerowe kino wyświetla bohaterom „Jak urodzić...” Patricka Swayze w „Dirty Dancing”. Kultowy status filmu podtrzymała ostatnia komedia romantyczna ze „sfotoszopowanym” Ryanem Goslingiem („Kocha, lubi, szanuje”).
U Kirka Jonesa (twórcy „Wszyscy mają się dobrze”) wracamy do gatunku komedii romantyczno–familijnej, dlatego ważniejsza od romansu i melodramatu wydaje się być odwieczna rywalizacja ojcowsko-synowska. Dennis Quaid w roli urodzonego zwycięzcy i człowieka sukcesu oraz Ben Falcone, którego starania nie przekładają się na osiągnięcia. Data premiery zobowiązuje, bez względu na to czy jest nieprzypadkowa, czy stanowi zbieg okoliczności – „Jak urodzić i nie zwariować” to prezent na Dzień Ojca. Potem można już dalej „dwa razy w roku myśleć o cenie studiów i płakać przez pół godziny”.