Wróg numer jeden *****
fot.zerodarkthirty-movie.com/
W serwisach informacyjnych znów jest mowa o więzieniach CIA w Polsce. To za sprawą Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. A do naszych kin właśnie wchodzi głośny film, w którym CIA ma swoją placówkę w Stoczni Gdańskiej.
Tytułowy wróg numer jeden to Osama Ben Laden.
Laureatka Oscara za "The Hurt Lockera" o amerykańskich saperach na froncie w Iraku Kathryn Bigelow rozpoczęła ze swoim scenarzystą Markiem Boalem prace nad filmem, gdy polowanie na szefa Al-Kaidy nie przynosiło rezultatów.
Produkcja miała opowiadać o fiasku. Gdy Amerykanie zabili Ben Ladena w Pakistanie, trzeba było dokonać istotnych zmian w scenariuszu, ale sama konstrukcja nie uległa wielkim przekształceniom. Bigelow została nawet zaatakowana przez część dziennikarzy o propagowanie tortur, jako jedynego środka do osiągnięcia wymaganego celu.
Zarzuty, które najprawdopodobniej pozbawią twórców "Zero Dark Thirty" szans na jakiekolwiek Oscary, są dla mnie bezpodstawne. Nie używano ich tak mocno w przypadku popularnego serialu "24", który okrutnymi metodami wydobywczymi w śledztwie epatował zdecydowanie bardziej. Bigelow nie opowiada się po stronie waterboardingu, jak chcieliby jej przeciwnicy, raczej beznamiętnie zdaje relacje ze śledztwa.
Staje się ono rodzajem misji i obsesji dla głównej bohaterki, którą bezbłędnie gra Jessica Chastain. Kobieta przezwyciężając opór głównie męskiego otoczenia walczy o doprowadzenie operacji do końca. Agentka Maya przypomina w tym Clarice Starling, a "Zero Dark Thirty" ma wiele wspólnego z "Milczeniem owiec".
Bigelow w podobny sposób buduje napięcie, pokazując zdeterminowaną kobietę ścigającą wcielenie zła, a po drodze lekceważoną w seksistowskim świecie służb specjalnych. Tym razem nie ma jednak do samego końca żadnej pewności, że jakikolwiek Hannibal Lecter czeka po drugiej stronie dochodzenia. Ta wątpliwość potęguje suspens i każe widzowi zadać pytanie nie tylko o tożsamość zła, ale i pewność przekonań, czy nawet sens podejmowanych działań. Krytyk filmowy Stanisław Liguziński przekonał mnie niedawno w prywatnej korespondencji, że "Wroga numer jeden" można też zestawić z popularnym serialem "Homeland", ponieważ w obu przypadkach CIA przybiera twarz kobiety obsesyjnie zafiksowanej na wyeliminowaniu mózgu Al Kaidy. Ich wiara jest romantyczna, a nawet religijna. Pościg wpływa na życie erotyczne i psychiczne.
Według Liguzińskiego wniosek jaki z tego płynie jest następujący: "Deleuze z Guattarim sugerowali, że schizofrenia jest jedyną możliwością oporu przed systemem, który sam w sobie zaczyna działać schizofrenicznie, tak Zero Dark Thirty i Homeland pokazują, że współczesnym modelem oporu jest schizofrenia połączona z obsesyjną wiernością wynikającą z romantycznej relacji ze ściganym celem". A osiągnięcie celu przynosi żałobę, a nie radość.
Film Bigelow zasługuje na uznanie także dlatego, że trzyma widza w napięciu, chociaż od początku wiadomo jaki będzie finał. Stopniowo ulegamy rytmowi śledztwa, którego kolejne dramatyczne momenty po prostu się zdarzają, często na marginesie i poza kadrem, nie są celebrowane, musimy się ich domyślać. Kilkunastominutowa sekwencja ataku na posiadłość Ben Ladena znów przypomina "Milczenie owiec", gdy widzimy tyle, co wyposażeni w noktowizory uczestnicy operacji.
Strzępy faktów i oparta na relacjach prawdziwych uczestników rekonstrukcja akcji finałowej - z tego możemy zbudować nadspodziewanie refleksyjny obraz na temat współczesnej wojny mocarstwa z terrorystami. Podobnie było w przypadku "Essential Killing" Jerzego Skolimowskiego. Tam również było więzienie CIA w Polsce. Filmowcy mogą więcej niż dziennikarze. Tym bardziej dziwią ataki na Bigelow.