Wałęsa. Człowiek z nadziei *****
Wrocławianie mogą od dziś, dzięki serii pokazów przedpremierowych, oglądać najnowszy film Andrzeja Wajdy.
Polska kinematografia nie miała w ostatnich latach szczęścia do historii najnowszej i opowiadania o bohaterach. Najbardziej udane filmy z trudem można było zaliczyć do kategorii poprawnych. Wysyłanym do kin grupom szkolnym nie należało zazdrościć. Krytycy musieli doszukiwać się walorów w samym opowiadaniu o ważnych dla Polski postaciach XX wieku. „Wałęsa. Człowiek z nadziei” wyłamuje się z tego nurtu. Andrzej Wajda zrealizował film, który nie niesie z sobą walorów dzieła wybitnego, ale może być bez wstydu pokazywany w świecie. Jako polski kandydat do Oscara może namieszać w Los Angeles, nie tylko ze względu na marketingową nośność hasła „Wałęsa na Oscarach”. Czy laureat pokojowej Nagrody Nobla będzie bohaterem filmu uhonorowanego statuetką Amerykańskiej Akademii Filmowej, czas pokaże. Jego wartość każdy może zweryfikować już teraz, podczas serii pokazów przedpremierowych. Do kin w całym kraju film wejdzie w pierwszy weekend października. Szykuje się hit kasowy, bo nie dość, że jest to najbardziej oczekiwana premiera roku, to jeszcze szeptana reklama powinna zachęcić największych sceptyków. Wybiorą się do kina ci, którzy obawiali się hagiografii, albo kolejnego sztucznego opowiadania o polskiej historii. Tymczasem w projektowaniu filmowego widowiska Wajda poradził sobie o wiele lepiej niż twórcy „Czarnego czwartku” czy „80 milionów”.
Największą wartością filmu jest bezsprzecznie rola Roberta Więckiewicza. Aktor zatrzymał się w połowie między własną interpretacją, a imitowaniem i wcielaniem się w stylu Daniela Day-Lewisa z „Lincolna”. Mówi głosem bardzo zbliżonym do Wałęsy, znakomicie naśladuje jego sposób wypowiadania się, a wygląda niemal identycznie. Wypada wiarygodnie w scenach, które znamy z kronik filmowych, gdy często jego wizerunek jest po prostu wmontowany do materiałów archiwalnych. Budzi też emocje w sekwencjach z życia osobistego, które są wizją scenarzysty Janusza Głowackiego. Wyobraźnia pisarza i dramaturga miała paliwo w licznych materiałach źródłowych, podsłuchach i relacjach świadków, ale żaden dialog nie szeleści papierem. Przeniesiona żywcem rozmowa z Orianą Fallaci, graną przez świetną Marię Rosarię Omaggio, brzmi niczym niezła jednoaktówka. Wywiad jest znakomitym kręgosłupem filmu, od niego wychodzimy w przeszłość, aż do wydarzeń Grudnia ’70 na Wybrzeżu, kiedy obudziła się świadomość polityczna Wałęsy.
Rytm filmowi nadaje znakomity wybór przebojów muzyki popularnej z epoki, świadczący o tym, że Wajda potrafi słuchać dobrych podpowiedzi. Teksty piosenek Aya RL, Brygady Kryzys i innych udowadniają, że robotnicy nie byli sami. W filmie nie zabrzmiałyby dobrze, gdyby nie talent operatorski Pawła Edelmana i doskonały montaż Milenie Fiedler i Grażyny Gradoń. Zdjęcia są różnorodne, dzięki czemu płynnie przeplatają się z materiałami archiwalnymi z różnych nośników, mistrzowsko nawiązano też do „Człowieka z żelaza”, dzięki montażowej sztuczce pozwalając Wałęsie/Więckiewiczowi wziąć egzemplarz Robotnika od Agnieszki/Krystyny Jandy. Polski widz uśmiechać się będzie częściej, dzięki wprawnie wplecionym powiedzonkom Wałęsy i poczuciu humoru Głowackiego, którego literacki słuch znakomicie oddaje nastroje społeczne i dobrze równoważy romantyczne zacięcie Wajdy. Drugoplanową perłą jest rola Agnieszki Grochowskiej, która inspirację do roli Danuty Wałęsowej znalazła w głośnej biografii żony legendarnego przywódcy Solidarności i z powodzeniem oddała charakter Matki Polki, wyrzekającej się siebie dla otoczenia, z rzadka jedynie tracącej cierpliwość. W tle dotknięto też polskiej codzienności, z oglądaną w biedzie, ale stadnie „Pogodą dla bogaczy” i załatwianiem wózka dziecięcego poza kolejnością, ale przede wszystkim z narodową mentalnością. Kluczowa jest scena przewożenia internowanego Wałęsy. Chłopi, rozpoznając go w zatrzymanym na środku drogi samochodzie zamiast wiwatować, złorzeczą okrutnie. Triumfuje esbek, kwitując z przedniego siedzenia, że niełatwo rządzi się Polakami.
„Wałęsa. Człowiek z nadziei” pełen jest efektownych szczegółów, bronią się też ramy filmu. Andrzej Wajda zdecydował, że opowie historię dwóch dekad, bo to jest epoka Lecha Wałęsy, który był legendarnym przywódcą Solidarności. Prawdziwego Lecha, już nie Więckiewicza, pokazuje w scenie słynnego przemówienie w amerykańskim Kongresie. Widać też znakomitego tłumacza owej mowy, dziennikarza Jacka Kalabińskiego. Co było później, to już według Wajdy inny Wałęsa. Pojawiają się jednak pewne przebłyski zachowań, które w czasie prezydentury zaczęły drażnić ogromny elektorat pierwszej głowy państwa III RP. Są również dwie sceny rozprawiające się w subtelny, nie czarno-biały i pozbawiony idealizowania sposób z mitem agenta Bolka. Z politycznego punktu widzenia trudno się do „Wałęsy. Człowieka z nadziei” przyczepić, film oferuje wyważoną relację ze zdarzeń, bez angażowania się w rozliczenia i dekonstruowania mitów. Jak na kinową historyczną czytankę, kręconą w polskich warunkach, realizacja jest więcej niż sprawna. Na film, który przy okazji powie nam coś nowego i ważnego musimy jeszcze poczekać. Sprawozdanie przyszło po prawie ćwierćwieczu. Dobrze, że oprócz kronikarskiego obowiązku niesie ze sobą świadectwo mnogich talentów.