Recenzja: CHCE SIĘ ŻYĆ *****
Film „Chce się żyć” ma szansę stać się w Polsce fenomenem na miarę francuskich „Nietykalnych”.
W Gdyni obraz Macieja Pieprzycy był najdłużej oklaskiwany przez publiczność. Na festiwalu w Kanadzie krytycy wynosili pod niebiosa kreację Dawida Ogrodnika. „Chce się żyć” wywołuje emocje, ogromnie wzrusza, ale pozostaje filmem jasnym, „feel good movie”.
W polskim kinie to nowość. Pieprzyca opowiada prawdziwą historię chłopca z porażeniem mózgowym, który był już młodym mężczyzną, gdy otoczenie przekonało się, że nie jest warzywem – ze zrozumieniem obserwuje otoczenie, wyciąga wnioski, naśladuje, bywa pojętnym uczniem. Film zainspirował dokument Ewy Pięty „Jak motyl”.
Reżyser wiele czasu poświęcił na dokumentację, przed scenariuszem napisał książkę. O pieniądze na film nie było łatwo. Jeden z producentów uznał, że historia niepełnosprawnego nie nadaje się na fabułę, ponieważ nie przyciągnie do kina widzów. Na polskim gruncie fenomen „Mojej lewej stopy”, „Motyla i skafandra”, czy wspomnianych „Nietykalnych” miał być nie do powtórzenia. Sukces „Chce się żyć” zadaje temu kłam.
Największe wrażenie robi kreacja Ogrodnika oraz uczonego przez niego na planie Kamila Tkacza, który zagrał głównego bohatera w wieku nastoletnim. Trenowany przez profesjonalnego mima aktor i jego młodszy kolega z planu genialnie imitują chorego Mateusza, sprawiają że film zyskuje na wiarygodności i jeszcze mocniej chwyta za serce. W aktorstwie wcieleniowym, fizycznym jesteśmy blisko ideału. Mateusz pełza po podłodze, nie może nic powiedzieć, mocno chwycić przedmiotów. Na początku filmu lekarka informuje matkę, że z jej dzieckiem nigdy nie będzie kontaktu i są minimalne szanse na to, by chłopiec cokolwiek rozumiał z otaczającego go świata.
Groza polskiej służby zdrowia, nieludzkie traktowanie pacjentów – to w „Chce się żyć” drugi plan, bolesny, momentami wstrząsający, ale nie przesłaniający wielkiego optymizmu głównego bohatera. Scenariusz zbudowany jest z jego wewnętrznych monologów, operator Paweł Dyllus tak ustawia kamerę, by widzowie rzeczywistość obserwowali również z punktu widzenia Mateusza. Widzimy, że ma szczęście do rodziców, kochających go szczerze i bez wyjątków, dzielnie stawiających czoła przeciwnościom losu. Dorota Kolak i Arkadiusz Jakubik w rolach drugoplanowych są więcej niż wiarygodni. Jakubik pasuje do roli pozytywnego ducha, widzimy w jaki sposób ojciec zaraża chorego syna jasnym spojrzeniem na świat. Kolak miała do odegrania postać bardziej złożoną, przegrywającą walkę z realiami, pełną wyrzutów sumienia za odesłanie syna do szpitala.
Wtedy poszerzy się świat Mateusza, ograniczony wcześniej do pokoju, podwórka i obserwacji gwiazd. Przybędzie ludzi, którzy na chwilę stają się dla niego całym światem, a potem znikają bez słowa. I to właśnie złe uczynki, małe grzechy, egoistyczne pobudki są jedynym upośledzeniem pokazywanym na ekranie. Doświadczenie Mateusza przełożono na język krzepiącej gawędy, co zapewne nie wyczerpuje jego złożonej historii, ale z pewnością poruszy wielu widzów.