O kobietach na Dzień Kobiet

Beata Maciejewska | Utworzono: 07.03.2014, 22:18 | Zmodyfikowano: 09.03.2014, 21:48
A|A|A

Panie zapisały się na wykłady historyka literatury prof. Maksa Kocha. "Przyjazne przyjęcie innowacji tej przez znakomitego uczonego i męskich kolegów zachęciło inne do wzięcia udziału w posiedzeniach seminaryjnych poświęconych historyczno-egzegetycznemu rozbiorowi poezji Schillera... Maluczko, a uniwersytet niedostępny dla żeńskich słuchaczek do osobliwości będzie należał" - pisał z Wrocławia korespondent warszawskiego "Tygodnika Ilustrowanego". Dziennikarz mocno przesadził. Większość wykładowców uważała, że miejscem kobiety jest dom, a swoje zainteresowania powinna ona ograniczać do męża i dzieci. Opowiadano sobie anegdotę, jak jeden z profesorów renomowanej uczelni przybił na drzwiach sali wykładowej tabliczkę z napisem: "Psom i paniom do mojego kolegium wstęp wzbroniony".

Oficjalne prawo studiowania uzyskały w 1908 roku, jak wszystkie kobiety w Niemczech. Rektor Wilhelm Uhthoff oficjalnie poprosił pierwsze immatrykulowane studentki, "aby nie utraciły swej kobiecości. Aby były studiującymi kobietami, a nie kobiecymi studentkami". Jak zbadała prof. Teresa Kulak, historyk z UWr, w 1918 roku w spisach pracowników uniwersyteckich figuruje 10 kobiet: sekretarka-maszynistka, dwie laborantki i siedem lekarek z tytułami doktorskimi. Ale jak mężczyźni wrócili z frontu, to sześć lekarek zwolniono. Cóż, one nie musiały utrzymywać rodzin. W 1938 roku do tej jednej lekarki dołączyła pani antropolog-socjolog. Hitlerowcy odgórnie ograniczyli liczbę kobiet na studiach do 10 proc. wszystkich studentów. We Wrocławiu przekraczano ten limit. Na uczelni studiowało 15-20 proc. Ale to dlatego, że w ogóle brakowało studentów i profesorom groziło zmniejszenie pensji.

Powoli jednak panowie zaczynali doceniać obecność pań na uczelni. Doceniać i... oceniać. Amerykanki studiujące na Uniwersytecie Wrocławskim wyróżniały się, według opinii studentów, kokieteryjną urodą oraz efektownym strojem i uczesaniem. Rosjanki miały być z kolei "nieporządne, a jednocześnie wzruszająco marzycielskie i usposobione lewicowo". Niemki odznaczały się "solidarnością, statecznością i brakiem głębszych przekonań". Jak stwierdził Krzysztof Popiński, studentki niemieckie były zirytowane tymi opiniami i uważały, że są gorzej traktowane niż cudzoziemki. Drażniło je, że Rosjanki "wiecznie ożywione, miały w zwyczaju rozmowami i śmiechami psuć wykłady", a Amerykanki traktowały studia jako "wycieczki z biura podróży".

We wrocławskiej Radzie Miejskiej kobiety zasiadają od 1919 roku. Wprowadzono wtedy nową ordynację wyborczą, która po raz pierwszy dopuściła do głosowania kobiety. Mogły wziąć udział w powszechnych i tajnych wyborach do rady, jeśli tylko ukończyły dwadzieścia lat i od pół roku mieszkały w stolicy Dolnego Śląska. Z udziału w wyborach były wyłączone osoby nie zameldowane we Wrocławiu.
Kobiety wprowadziły do Rady dwie przedstawicielki – Annę Friedlaender (z domu Dombrowsky) i Paulę Ollendorf. Pierwsze radne nie tylko w historii Wrocławia, ale i w historii Niemiec.

Pochodziły z żydowskich rodzin, od lat działały społecznie. Szczególną popularnością cieszyła się we Wrocławiu Paula Ollendorf. Jej mąż Isidor był znanym działaczem społecznym i prawnikiem, prowadził we Wrocławiu kancelarię adwokacką. W 1890 roku został radnym miejskim i nie opuścił tego stanowiska do śmierci w 1911 roku. Ale dla kariery Pauli nie miało to żadnego znaczenia. Sama sobie wywalczyła uznanie. Gdy startowała do wyborów miała 59 lat i imponujący dorobek. Po skończeniu seminarium nauczycielskiego pracowała jako nauczycielka we Wrocławiu, Budapeszcie i Londynie. Potem udzielała się w instytucjach opieki społecznej gminy żydowskiej, założyła Szkołę Gospodarstwa Domowego. Była członkiem zarządu gminy żydowskiej, organizatorką żydowskiego urzędu opieki społecznej. Dostała tytuł honorowego starszego gminy żydowskiej.

Niestety, od czasów Pauli Ollendorf większych sukcesów kobiety już nie osiągnęły. Jeszcze nigdy kobieta nie była marszałkiem województwa dolnośląskiego, ani wojewodą. Nie rządziła też Wrocławiem. Nawet stanowiska szefów departamentów są obsadzone niemal wyłącznie przez mężczyzn. Wygląda na to, że miasto ma tylko ojców, matki siedzą w domu.

Beata Maciejewska, Gazeta Wyborcza

REKLAMA

To może Cię zainteresować