Kapitan statku przerywa milczenie

Przemek Gałecki | Utworzono: 18.06.2014, 09:01 | Zmodyfikowano: 18.06.2014, 07:08
A|A|A

fot. Przemek Gałecki (Radio Wrocław)

- Śledztwo było tendencyjne. To, że ja będę winny ustalono już na samym początku - mówi kapitan dodając, że lina nośna Polinki była zbyt nisko. Zdaniem kapitana zatuszowano na to dowody, bo badanie prześwitu między kolejką, a lustrem wody przeprowadzono dopiero miesiąc po wypadku.

- Czyżby we Wrocławiu nie było firm, które potrafią wykonać taki pomiar? Ale być może właścicielom Polinki potrzebny był miesiąc, na doprowadzenie do porządku liny nośnej i napinaczy - mówi Nowicki.

Agnieszka Niczewska, rzeczniczka Politechniki Wrocławskiej, do której należy Polinka ripostuje: - Nigdy żadne badanie nie wykazało odchyleń większych niż 0,1 stopnia co oznacza kilka do kilkunastu centymetrów. Niczewska dodaje, że badania stanu technicznego gondoli są przeprowadzane raz na miesiąc, a to po wypadku było tylko dodatkową kontrolą. Jej zdaniek wina kapitana jest bezsporna.

Posłuchaj całego materiału:

- Nigdy w życiu nie widziałam barki, która płynęła z podniesionym ramieniem koparki. To jest na pewno coś, co nie powinno się zdarzyć.

Tymczasem Jean Nowicki przekonuje, że ramię było nisko, bo chwilę wcześniej barka przepływała pod kładką Zwierzyniecką i wtedy prześwit było powyżej 2 metrów.

Dowodem ma być nagranie, które zrobiła kamera umieszczona na budynku MPWiK. Prokuratura nie potwierdza, że posiada taki film, kapitan pokazuje zdjęcia tuż po wypadku - dźwig ma maksymalnie złożone ramię (zobacz obok).

Nowicki nie ma również wątpliwości, że Polinka działała po prostu nielegalnie, bo bez odpowiednich znaków wodnych i odbioru, którego oczekiwał Urząd Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu. Ten wydał pozytywną opinię, ale zastrzegł sobie możliwość kontroli kolejki przed jej otwarciem.

- Rzeczywiście nie odebraliśmy Polinki - mówi dyrektor Urzędu Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu Jan Pyś. A wtóruje mu Piotr Stachura, rzecznik prasowy Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej we Wrocławiu: - Skutkiem braku właściwego oznakowania mógł być ten nieszczęśliwy wypadek.

Dlaczego w takim razie  Politechnika Wrocławska nie dopełniła formalności? Agnieszka Niczewska tłumaczy, że zgodę na użytkowanie Polinki wydał Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego i nie ma takiego przepisu, który nakazuje dopuszczenie do kontroli wodniaków, za to winą za brak znaków wodnych obarcza wykonawcę prac -firmę Doppelmayr. 

- Wybierając firmę w przetargu, nie możemy drugim torem za placami tej firmy czekolowiek robić, tak się nie postępuje - argumentuje Niczewska.

Oznakowanie zostało uzupełnione dopiero kilka tygodni temu, dlatego kapitan jest przekonany, że jego wina za wypadek zostanie anulowana. Piotr Stachura, który nie ma wątpliwości, że Politechnika nie dopełniła obowiązków, ma nieco inne zdanie: - To oznakowanie jest problemem pośrednim. Doświadczony kapitan jest w stanie ocenić sytuację na żywo. A tutaj zabrakło przezorności.

- Złożyłem odwołanie. Jeżeli nie poskutkuje, złożę sprawę do sądu - zapowiada Nowicki, który winą za wypadek obarcza także Żeglugę Śródlądową we Wrocławiu. Zgodnie z dokumentami jego pchacz poruszał się po Odrze na podstawie instrukcji pracy podczas remontu wrocławskiego węzła wodnego. Jednak nie ma w niej ani słowa o przeszkodzie wodnej jaką jest Polinka.

Jan Pyś  tak odpiera zarzuty: - Jest informacja, że należy się stosować do przepisów ogólnych - nie można było przekraczać wysokości 5,25. A tutaj ta wysokość była przekroczona. Od decyzji odwołał się nie tylko pan kapitan, ale także armator. Życzę im powodzenia, ale myślę, że dyrektor żeglugi ma rację - mówi Pyś.

Teraz sprawą zajmuje się Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju. Swoje postępowanie prowadzi także prokuratura Wrocław Śródmieście, lecz jej szef Wojciech Ogiński nie zdradza szczegółów i  terminów postawienia ewentualnych zarzutów spowodowania zagrożenia katastrofą w ruchu wodnym.

REKLAMA

To może Cię zainteresować