RECENZJA FILMU: MAMA ****** (ZOBACZ WIDEO)
Kadr z filmu "Mama"
U Dolana najważniejsze pozostaje działanie dla piękna gestu. Dzięki niemu zyskujemy poczucie wolności. W „Mamie" gest przekracza czwarty wymiar, bohater dosłownie poszerza perspektywę widza.
Cudowne dziecko kina, ze znamiennego dla nas w Polsce rocznika 1989, przyzwyczaiło nas do dbałości o formalną stronę filmów, estetyzację kadrów, do gry skojarzeniami wywiedzionymi ze świata popkultury i do zainteresowania przekraczaniem płci, miłości, nadanej przez innych życiowej roli. Xavier Dolan robił to zawsze wybuchowo, przyjemnie dla oka i ucha, ale z marginesem niedociągnięć. Urok obrazu górował nad zapisem scenariusza. Zdarzał się banał, czy fałszywie brzmiący dialog. W końcowej ocenie przeważała satysfakcja. Początkiem zmiany był „Tom" - w stylizacji kina gatunkowego, odsuwający happy end, jesienne złoto czyniący kolorem żałoby. Teraz nadchodzi „Mama" - pierwszy film Dolana, w którym górę biorą sceny dla widza nieprzyjemne.
Jedyną fałszywą nutą są napisy z początku filmu, zwracające uwagę na specyficzne kanadyjskie zapisy prawne i hipotetyczną sytuację z 2015 roku. Niepotrzebnie wyposażają nas w myślowy nawias, który ułatwi przewidzenie finału najbardziej dramatycznej sekwencji filmowej historii. „Mama" to w oryginale „Mommy", czyli bardziej „Mamuśka", nie tylko figura matki, ale i treść złotego naszyjnika, który chce podarować syn. Prezent nie zostanie przyjęty, padnie oskarżenie o kradzież. Z dobrych intencji miłości wybrukowane zostanie domowe piekło. Taka sinusoida powtórzy się po wielokroć. Najnowszy film Dolana to młyn, wypełnionych wulgaryzmami i, dwuznaczną miejscami, czułością, kłótni matki i syna. Dźwigają bohaterowie krzyż wzajemnej miłości, która wypełnia przestrzeń między nimi tak szczelnie, że dla nich samych, jako postaci osobnych, miejsca właściwie już nie ma.
Anne Dorval gra matkę, która chce być równą kumpelą, niby zawsze stać po stronie syna, ale jednocześnie boi się jego napadów, momentów, w których rzeczywistość toczy się dla chłopaka powoli. Dorval grała w debiucie Dolana „Zabiłem moją matkę". Kolejny film z jej udziałem mógłby nosić tytuł „Zabiłam mojego syna". Temat nie znoszącej sprzeciwu z obu stron relacji matki z synem powrócił z szansą na zemstę, jak w tytule trzeciej części „Szklanej pułapki". Tym razem nie ma żadnej zewnętrznej pułapki, bohaterowie więżą siebie nawzajem, dodatkowo wciągając do trójkąta sąsiadkę - nauczycielkę, która z nieśmiałości zaczęła się jąkać. Nie jest w stanie wrócić do zawodu, a u poturbowanych sąsiadów znajduje azyl. Może opuścić spokojnego męża, cierpliwą córkę. Suzanne Clement, znana z dolanowskiego „Na zawsze Laurence" swoją kreacją uwiarygadnia najbardziej wątpliwą postać psychodramy. Pokazuje, że także najbardziej wrażliwi i nastawieni na wspólne dobro, potrafią zepchnąć się w stronę krzywdy, a ich codzienność staje się nieustającą próbą sił. Żywioł i cud „Matki" to osoba Antoine'a-Oliviera Pilona w roli Steve'a. Jest jak „Kevin sam w domu" na przyspieszonym przewijaniu, samotna mechaniczna pomarańcza na longboardzie, chłopak z rozedrganego pokolenia. Kojąco działa na niego jedynie muzyka. To pozwala Dolanowi znów zbudować narrację wokół soundtracku pełnego symboli, odwołań, wspomnień - od Celine Dion do Lany del Rey.
Krytycy byli w większości niezadowoleni, gdy „Mama" nie dostała w Cannes Złotej Palmy. Niektórych udobruchało przyznanie Dolanowi Grand Prix ex aequo z Jean-Lukiem Godardem. Dostrzegli w tym wyróżnieniu symbol uznania kanadyjskiego studenta za jedynego współczesnego twórcę, który może jeszcze stworzyć kolejną nową falę. „Mama" jest wreszcie jego filmem kompletnym, spełnionym, nawet jeśli nie daje tyle zwyczajnej radości, co poprzednie dolanowskie fajerwerki. I wciąż jest szansa, że kolejne próby będą ten język rozwijać, zaskakiwać takimi rozwiązaniami formalnymi jak genialny w swej prostocie zabieg zastosowania w „Mamie" ekranu 1:1. Przez większą część oglądamy bohaterów jak na ekranie modnego smartfona, są skupieni na sobie, ograniczeni wymiarami „selfie", dopiero w pięknym geście rozszerzają pole widzenia. Ekran pozostanie rozciągnięty na krótko. Na nowo przytłoczy życie lub własne ograniczenie. Cała szerokość obrazu powróci już jedynie w marzeniu. Rzeczywistość wsadzi bohaterów w pułapkę, ale twórca „Mamy" stanie po ich stronie. Nawet jeśli w ostatniej scenie jest smutek, nie ma happy endu, to jest pojawia się również wolność, niepokorność, pogodzenie ze sobą - wszystko, czego chcielibyśmy oczekiwać po doświadczeniu granicznym.
Xavier Dolan stworzył swoje pierwsze arcydzieło i od razu zapowiedział, że robi sobie przerwę od kina. Wielu innych twórców podejrzewalibyśmy o sprytny zabieg promocyjny, ale Kanadyjczykowi po prostu się wierzy. Skoro mówi, że chce odpoczynku od filmów i musi trochę pożyć, by mieć dalej o czym opowiadać, to będziemy czekać cierpliwie. Z nadzieją, że wróci inny, lepszy, ale nawiązujący do niezwykłej energii, którą dają jego dotychczasowe filmy. To jedyne w swoim rodzaju połączenie radości i smutku, śmiechu i wzruszenia - emocji, które w kinie bywają poszukiwane najczęściej, ale tak głęboko, jak w przypadku filmów Dolana, zapadają rzadko.