Nowy "Mad Max": To tępy film jest (RECENZJA)
kadr z filmu "Mad Max: Na drodze gniewu"
MAD MAX: NA DRODZE GNIEWU **
Po wyborach prezydenckich Mad Max: Na drodze gniewu to propozycja dla każdego. Zwolennicy ustępującego prezydenta Bronisława Komorowskiego dostaną dwie dystopie w cenie jednej, a wyborcy prezydenta-elekta Andrzeja Dudy obejrzą przed czym Polskę chronili podczas głosowania.
A na poważnie to powrót George'a Milera do jednej z najbardziej znanych post-apokaliptycznych wizji w historii kina wypadł bardzo okazale. Nie ma podziału na kinomanów, którzy się zawiedli, a widzów zachwyconych. Zdecydowana większość jest na tak, a krytycy mówią zadziwiająco wspólnym głosem. Poza entuzjazmem recenzentów jest też świetny wynik frekwencyjny, będzie się opłacało trzymać „Mad Maxa” w kinach jak najdłużej. Według krytyków z rozmaitych zakątków świata Tom Hardy sprostał zadaniu, co mnie – wielbiciela jego talentu aktorskiego – zupełnie nie dziwi. Kto widział jego Bane’a z filmów Nolana o Batmanie, samochodową podróż „Locke’a” i więzienne perypetie Bransona, kto poznał serialowego Alfiego z „Peaky Blinders”, ten wie, że Londyńczyk z Hammersmith może się zmierzyć z każdą legendą dużego ekranu. U jego boku Charlize Theron stworzyła kreację, którą recenzenci porównują z Ellen Ripley z „Obcego” – wybitną rolą Sigourney Weaver. Te zachwyty okazały się zdecydowanie na wyrost, chociaż aktorom nie można niczego zarzucić. Najgłębiej rozczarowuje cała koncepcja.
Przed pójściem do kina byłem ciekawy, kto ma rację. Jeden z krytyków, który opisywał film: "orgia stali i ognia, dzikie, nieokiełznane i podnoszące poziom adrenaliny widowisko rozgrywane w czerwieni piasków pustyni, w huku silników i jazgocie gitarowych riffów”. A może koleżanka, która relacjonowała: „120 minut na jednym oddechu, ale z elementami społecznej głębi”. W istocie cofnęliśmy się do epoki kina niemego. Scenariusz można było zastąpić znanymi z tamtych czasów planszami. Napisy określające położenie bohaterów i streszczające dialogi irytowałyby mniej. Szczególnie, że gdzieś już to wszystko widzieliśmy - u Brechta, Kubricka i Szulkina. A z mniejszą dawką kiczu podobne przesłania wciskali nam paradoksalnie twórcy Avatara i Tańczącego z wilkami. "Mad Max: Na drodze gniewu", wbrew nostalgii fanów oryginalnej trylogii, to nie jest ostry film. To tępy film jest.