NIENAWISTNA ÓSEMKA ******

Jan Pelczar | Utworzono: 18.01.2016, 08:57
A|A|A

Samuel L. Jackson

Popiół i diament Quentina Tarantino. W „Nienawistnej ósemce" wracamy do narodzin narodu, by zrozumieć jego podziały.

Seans trwa trzy godziny, a większość rozgrywa się w jednym pomieszczeniu – zaśnieżonym zajeździe w górach Wyoming. Akcja rozgrywa się kilka lat po wojnie secesyjnej, łowca głów eskortuje więźniarkę i spotyka po drodze nieprzypadkowych nieznajomych. Większa część seansu to same dialogi między bohaterami. Wojenne wspomnienia i przepytywania. Skarbem jest stary list od prezydenta Lincolna. To w realiach bohaterów. W naszej rzeczywistości w złoto zamienia się sposób opowiadania Quentina Tarantino, jego filmowy geniusz. Po raz ósmy udowadnia, że nikt inny tak nie czuje kina. Trzyma tempo, żongluje odniesieniami, w formie i dialogach nie boi się autoparodii, po mistrzowsku używa symboli, nadając wielu scenom i całości metaforycznych znaczeń. Jeśli kamera pokazuje dłużej galopujące konie – to wybór białego i czarnego wierzchowca znajduje potem swoje odzwierciedlenie w kolejnych scenach i wydarzeniach.

Motorem napędowym tak poprowadzonej fabuły jest Samuel L. Jackson, którego monologi stają się po raz kolejny znakiem firmowym. Udanie powracają m.in Michael Madsen i Tim Roth, wchodzący w typ postaci, który na oscarowe triumfy zamieniał ostatnio Christoph Waltz. Do legendy może przejść duet złączonych kajdanami i ekranową chemią Kurta Russella i Jennifer Jason-Leigh. Wydarzeniem jest epizod Bruce'a Derna, który grał w westernowych klasykach. Sprawdza się też kolejne odkrycie samego Tarantino: Walton Goggins rządzi w roli jednego z dwóch piechurów, którzy łapią w środku śnieżycy „dyliżansostopa". Powóz ma napis wzięty z filmu „15:10 do Yumy". To symbolicznie spaja filmografię Tarantino jednym rodowodem. Western Delmera Davesa był adaptacją opowiadania Elmore'a Leonarda, z którego prozy pochodzi także m.in Jackie Brown.

Western Tarantino zaczyna się pięknie i epicko. Potem przeradza się w slasher z hektolitrami krwi, z każdym kolejnym uderzeniem coraz bardziej groteskowy. W obu planach broni się wybór taśmy Panavision 70 milimetrów, który autorowi zdjęć Robertowi Richardsonowi pozwolił nawiązać do największych klasyków amerykańskiego kina. Do świata Peckinpaha i Leone pasowałaby zaś muzyka napisana przez Ennio Morricone specjalnie dla Quentina. Reżyser sięga też po inne kompozycje z dorobku włoskiego artysty, puszczając oko do widzów. Jak łasuch w fabryce czekolady, chce posmakować czegoś nowego, ale nie może sobie odmówić ulubionych smaków, kiedy akurat ma ochotę na coś konkretnego. Szczególnie jeśli do czegoś pasują. Tarantino tak układa film, że pasują idealnie. To co analogowe, czarno-białe, znane jedynie z archiwów, seansów akademickich i dla koneserów, nie po raz pierwszy nabiera w jego obróbce nowoczesnego powabu, staje się aktualne, kolorowe, atrakcyjne – za chwilę pewnie modne.

Oskarżany o nadużywanie niepoprawnych politycznie określeń rasowych Tarantino, schemat fabularny „Nienawistnej ósemki" bierze z kryminału Agaty Christie o jawnie rasistowskim oryginalnym tytule. Zamiast krótkiego reżyserskiego epizodu przed kamerą pojawia się na chwilę w roli narratora. I to w momencie istotnego zaburzenia chronologii, czyli jednego z firmowych zabiegów. Autoironicznie bawi się też słówkami z francuskiego. Ale zaczyna od mocnego zbliżenia, jakby z innego kina. Nim plamka na horyzoncie zmieni się w panoramicznym ujęciu w dyliżans, oglądamy zaśnieżonego Chrystusa z postawionego przy drodze krzyża. Nieprzypadkowa figura.

REKLAMA

To może Cię zainteresować