Liżę twoje serce [recenzje]
Zdjęcia Grzegorz Gołębiowski - Teatr Muzyczny Capitol
„Liżę twoje serce" w języku romskim znaczy "kocham cię". Czy spektakl będzie więc opowiadał o miłości, o miłości spełnionej? Między innymi o to podczas spotkania na wrocławskim Rynku zapytałam aktorów grających główne role. [SŁUCHAJ PONIŻEJ]
Sama historia dzieje się w powojennym Wrocławiu w 1945 roku. Młoda Cyganka (w tej roli Helena Sujecka) desperacko szuka swojego ukochanego, Cygana ze złotym zębem (Artur Bocheński) - jest więc wątek miłosny, ale po drodze być może ważniejsze stają się niezwykłe spotkania z ludźmi. Ludźmi, którzy także tu przyjechali. I choć przybyli w różnym celu i wiele ich różni, łączy ich jedno: nikt tu nie jest u siebie i wszyscy próbują ułożyć sobie życie w mieście wśród morza ruin. Zarówno drobne cwaniaczki, szabrownicy, jak i profesorowie ze Lwowa, czy żydowscy aktorzy.
Cygance w jej wędrówce towarzyszy spotkana na dworcu Dziewczyna (Ewa Szlempo), której wielkim marzeniem jest występowanie w teatrze. Dziewczyny ruszają w miasto, a my wraz z nimi odwiedzamy szaberplac na Grunwaldzkim, zoo, plac Wolności, Rynek. Odkrywamy Wrocław. Ta wspólna przygoda ma zmienić życie obu bohaterek, ale czy zmieni nas?
Scenariusz napisali Tomasz Man i Agnieszka Glińska, która także reżyseruje. Muzykę skomponowali Marcin Januszkiewicz i Marcin Obijalski, scenografię i kostiumy zaprojektowała Magdalena Maciejewska. Klimatyczny plakat - Ryszard Kaja. Choreografię stworzyła Weronika Pelczyńska. Światło reżyseruje Katarzyna Łuszczyk, wizualizacje zaprojektował Tomasz Dobiszewski.
Przedpremiera 7 października na Dużej Scenie Teatru Muzycznego Capitol.
W listopadzie - 18, 23 i 24 przedstawienie będzie grane z audiodeskrypcją i napisami.
Więcej o spektaklu TUTAJ i w naszych rozmowach poniżej.
Helena Sujecka o spektaklu:
Ewa Szlempo i Helena Sujecka o spotkaniu się bohaterek:
Ewa Szlempo o inspiracji historią Dziewczyny:
Co może być większą nagrodą niż dotarcie do upragnionego celu?
Daj rękę... powróżę ci (Justyna Szafran, Artur Bocheński i Maciej Maciejewski), czyli my Cyganie:
Komuś ktoś coś kradnie...
Przyjezdni o Wrocławiu śpiewająco:
Tu można posłuchać piosenek z musicalu.
[RECENZJE PONIŻEJ]
Grzegorz Chojnowski, Radio Wrocław Kultura
Nie wiem, czy tak być miało, czy tak raczej wyszło, ale mamy w Capitolu bardzo sympatyczny, lekki, familijny musical z bardzo melodyjnymi (napisanymi przez Mariusza Obijalskiego i Marcina Januszkiewicza) piosenkami, z których niemal każdą daje się zanucić i taka przyjemna składanka brzmi nam w głowie jeszcze długo po wyjściu z teatru. Prosta opowieść-baśń - deklarowała reżyserka Agnieszka Glińska przed premierą. I takie właśnie to najnowsze Capitolowe dziecko sceniczne jest. Aż tyle czy jednak mało?
Dla mnie mało i myślę, że też na ligę, w której chyba na stałe chce grać ten teatr. Nawet baśń można bowiem udramatycznić, sprawić, by wygrała wszyta w definicję gatunku magia, nie tylko perypetie, przygody i scenki. Parę zresztą prób udramatycznienia się w spektaklu pojawia, lecz za każdym razem coś przeszkadza. A to aktorsko przeciętnie, a to ze śpiewem średnio. Mocna scena opowiadająca o wystrzelaniu zwierząt z wrocławskiego zoo mogłaby wbić w fotel, gdyby zadrżały ściany od wykonania piosenki dyrektora. Wolałbym tu usłyszeć oskarżenie zamiast lamentu, zwłaszcza że inscenizacyjnie wszystko działa i w tej akurat scenie scenograficzna bieda spektaklu nie razi.
No właśnie - zwierzęta. Wychodzi na to, że jedynie one tak realnie i naocznie padają ofiarami wojny, ludzie jakoś sobie dają radę. Ktoś strzela z pistoletu, ktoś próbuje gwałcić, lecz za każdym razem w każdym napastniku odzywa się człowiek. Nie tak to było i nawet baśń o wojnie powinna grozę ze sobą nieść. W Capitolu chodzi raczej o przyjaźń i miłość, uśmiech i przypomnienie, że skoro nie ma wojny ani bomby, nie musimy się kryć po piwnicach, kochajmy się. Szlachetne to przesłanie, choć naiwne. Oczywiście, możemy się doszukiwać smaczków nawiązujących do wrocławskiego dzisiaj - nietolerancji, rasizmu, zawirowań polityczno-kulturalnych - tyle że poważna rozmowa o historii, co nie uczy kolejnych pokoleń, zaraz zostaje zgaszona.
Jednakże:
Jeśli chcemy się wybrać z rodziną na przedstawienie z przebojami (tylu hitów nie zawiera żaden Capitolowy musical, można by nimi obdarzyć kilka), by spędzić czas w sumie bezstresowo i zabawowo, pokazać młodzieży świat możliwego współistnienia różnych narodowości, rezerwujemy miejsca na widowni.
Zobaczymy bardzo dobrą rolę Heleny Sujeckiej (Cyganka), która po świetnym epizodzie w JA, PIOTR RIVIERE... wreszcie na scenie gra tak jak w filmach, a więc jak z nut. Jako Dziewczyna (Polka) przekonuje Ewa Szlempo. Obie aktorki pięknie śpiewają. Na drugim planie żąda naszych oklasków Maciej Maciejewski (zabawny Żydowski Aktor), stylowo (niektórzy powiedzą stereotypowo) lwowskie profesorostwo odgrywają Błażej Wójcik i Agnieszka Oryńska-Lesicka, wychowujący synka jak z przedwojennych komedii (Mateusz Bieryt). Zauważamy Polę Błasik (Aktorka) i Artura Caturiana (Dyrektora Teatru/Żołnierza Radzieckiego), do niedawna kolegów z dyplomowego roku PWST (z tego samego roku jest Artur Bocheński - Cygan), śpiewająco wpada nam w ucho i oko Emose Uhunmwangho (Prezydent Miasta).
A kiedy zjawia się na scenie Justyna Szafran w postaci Starej Cyganki, widzimy i słyszymy, czym to przedstawienie mogłoby być, gdyby nie było takie... powierzchowne. Jej song, jej obecność wprowadza coś tajemniczego i mrocznego, coś, czego generalnie w całości mocno brakuje. Podobnie jak perwersji z obiecującego tytułu ('liżę twoje serce' to podobno po romsku 'kocham cię').
To fajny musical jest, w tempie (choreografia Weroniki Pelczyńskiej), ale zbyt wiele tu klimatu z (uroczych) rewiowych filmów Janusza Rzeszewskiego, za mało tego teatru, z jakiego znamy Agnieszkę Glińską.
Ocena (0-6): ~ 4
PS Przy takiej formie spektaklu zaaranżowałbym ukłony tradycyjnie, operowo, czyli dałbym satysfakcję i publiczności, i artystom, by oklaskiwać solistów osobno.
Monika Jaworska, Radio RAM
Pytacie, jak było? Powyżej recenzja Grzegorza Chojnowskiego, z którą się w zasadzie zgadzam. Szczególnie co do dotykających moje serce wspaniałych momentów z Justyną Szafran (Piękną Cyganką) czy Emose Uhunmwanho (Prezydentem). Jednak zamiast pisać, czego mi zabrakło, żebym mogła odebrać spektakl bardziej jako Capitolowy musical, niż momentami (t.j. sceny zbiorowe w ciszy tańczono-maszerowane) udaną wrocławską akademię z okazji, że mieszkamy w takim oto mieście jak Wrocław. Aktualny prezydent siedział akurat przede mną, co mogło wzmóc skojarzenia. Postaram się dorzucić kilka ważnych smaczków.
Jeśli chcecie usłyszeć śpiewającego w miłosnym duecie Artura ze złotym zębem Cygana Bocheńskiego, musicie przyjść 10 minut wcześniej. Dowiedziałam się o tym od aktora już po spektaklu, kiedy go zapytałam, dlaczego nie wykonał jakiejś własnej piosenki, swojego scenicznego numeru? Otóż owszem wykonał, ale nie ze sceny... Szkoda, że mnie to ominęło. Podobnie dobrze jest wiedzieć, droga publiczności, że w przerwie czeka cię spotkanie z aktorskim zespołem, więc zamiast się gromadzić przy szatni czy wychodzić na papierosa - zbierzcie się na Capitolowym podwórku, gdzie macie szansę pobujać się do chwytliwej tytułowej piosenki śpiewanej z balkonu przez wszystkich z obsady.
Poza tym muzyka świetna, grana jak z nut, często bardzo dobrze zaśpiewana. Należne pochwały dla Ewy Szlempo. Wbrew temu co napisał Grzegorz, mnie przekonał song dyrektora zoo, skoro poleciały łzy... - brawo Modest Ruciński! Oczywiście że momenty były: np. śpiewający reggae niczym Piatnica radzieccy żołnierze (Artur Caturian), sceny w teatrze żydowskim - urzekający i z lekkością zdobywający serca widzów Maciej Maciejewski, świetna Pola Błasik z oddaniem broniąca swojej gwiazdorskiej pozycji zacałowując scenę! Stolik biesiadujących gości teatru i ich słuszna reakcja na okrzyk "dość wódki!". Albo cygański pogrzeb, i wesoły i mroczny, bardzo klimatyczny, a niech by tam tańczyli, niech by szaleli, niech by ich nosiło jak nieboszczkę! Wizyta u profesorostwa lwowskiego niezwykle udana. I wokalne i aktorskie talenty Heleny Sujeckiej zagrały tu koncertowo, szczególnie w duecie ze sprytnym lwowskim kawalerem - Mateusz Bieryt - gość z Krakowa, oby jak najczęściej we Wrocławiu. No i bardzo emocjonalna scena ratowania dziecka spod gruzów (znowu łzy).
W spektaklu dzieje się dużo dobrego, proszę Państwa i jest on nasz oryginalny, wrocławski. Za nami pierwsze koty... Mam nadzieję, że reżyserka pozwoli aktorom wypuścić też ich sceniczne bestie. Ale może ja za dużo przypraw używam.
Idźcie do teatru przekonać się sami.