Toni Erdmann *****

Jan Pelczar | Utworzono: 26.01.2017, 19:28
A|A|A

Film, który najbardziej zachwycił światową krytykę w 2016 roku właśnie wchodzi do kin. We Wrocławiu, na gali EFA, „Toni Erdmann” zrobił to, co La La Land” na Złotych Globach – zamienił na statuetki wszystkie nominacje.

PRZECZYTAJ O TRIUMFIE TONIEGO ERDMANNA NA EFA WE WROCŁAWIU

Było ich pięć. W niemal każdej z kategorii brał odwet na filmie Kena Loacha („Ja, Daniel Blake”), triumfatorze z Cannes, gdzie oba miały światową premierę. Społeczny dramat angielskiego nestora wywiózł Złota Palmę, nieoczywisty komediodramat początkującej Maren Ade został bez nagród, ale z największym możliwym rozgłosem. W historii Cannes żaden film nie zebrał tak wysokiej średniej u krytyków, wystawiających noty w prestiżowym plebiscycie branżowego pisma Screen. Od tego momentu scenariusz był niemal zawsze taki sam: na każdym festiwalu „Toni Erdmann” wzbudzał zachwyt kinomanów. Z sal dobiegał potężny śmiech, rechot wręcz, a po seansach publiczność wychodziła, ocierając łzy. Jedni płakali ciagle ze śmiechu, drudzy poddawali się na koniec fali wzruszenia.

 

Dla części widzów śmiech na „Tonim Erdmannie” przynosi oczyszczenie, inni zostają z gorzką refleksją. Niemiecka reżyser prześwietla życie we współczesnych sztucznych konstruktach, jest bezlitosna dla naszych relacji w korporacjach, Europie i bezpośrednich związkach. Tytułowy bohater to alter ego emerytowanego nauczyciela (podwójnie dobry Peter Simonischek), który jedzie za córką (boleśnie bezbłędna Sandra Huller) do Rumunii. Za wszelką cenę chce zrobić pracownicy korporacji niespodziankę. Wspinająca się po szczeblach służbowej drabiny korposzczurzyca nie ma czasu na bezproduktywne bieganie w kółeczku rodzinnym. Odrzucony ojciec ukrywa się pod peruką i za sztucznymi zębami Toniego Erdmanna, kawalarza z poczuciem humoru niemieckiego Benny'ego Hilla.
W niemal trzygodzinnym filmie, który mknie przez spotkania bohaterów jak wysokogórska kolejka, z niezwykłym wyczuciem czasu i równowagi, zbieramy emocjonalne i dramaturgiczne punkty kulminacyjne jak złoto i diamenty w grach komputerowych. Cieszymy się z każdej zdobyczy, dopiero na koniec czujemy, że bagaż nam ciąży. Na miejscu są porównania z kinem Franka Capry, które w na pozór pogodnych i prostych regułach kapitalistycznego świata, w poszukiwaniu szczęścia, znajdowało pęknięcia i wypełniało te szczeliny lękami, samotnością i smutkiem.

zdj.Iris Janke

zdj. Iris Janke

Maren Ade działa podobnie: zdobywa rozgłos za sprawą sceny rozbieranej, innej niż wszystkie, podbitej jeszcze brawurową przebieranką. Impreza urodzinowa, która przejdzie do historii kina. Mniej mówi się o jeszcze bardziej rozdzierającej chwili: pokój hotelowy, wyroby cukiernicze i jedna z najsmutniejszych scen miłosnych w filmach ostatnich dekad. Ten seks i późniejsza piosenka Whitney Houston mówią wszystko o sztucznych produktach zastępczych, wśród których wiele osób spędza dziś życie. Wycieczka ze świata wynajmowanych domów i galerii handlowych (Bukareszt ma ich najwięcej w przeliczeniu na mieszkańca w naszej części globu) na prowincję z rurociągami oraz do ślusarza, to z kolei dygresyjna obserwacja, która obnaża nierówności i zakłamanie, na jakich wznoszony jest domniemany raj, a w rzeczywistości patriarchalne piekło, Ines, głównej bohaterki.

Jak „Toni Erdmann” poradzi sobie po drugiej stronie cyklu oglądania, jako fenomen socjologiczny? Korporacje będą go teraz pokazywać swoim pracownikom na seansach integracyjnych. Komedia zostanie podporządkowana systemowi jako wentyl bezpieczeństwa. Czy rechot podczas seansów firmowych przerodzi się w katharsis, jak na festiwalach? Korpo jest u Ade nagie, tak jak kiedyś król. Monarchie nie upadły od jednej bajki, gospodarczy ład globalny nie drgnie od najlepszego nawet filmu. Ale przypomnieć sobie, że każdy decyduje za siebie, warto. Toni Erdmann juz na stałe w kinach.

REKLAMA

To może Cię zainteresować