Aquarius *****
Clarę poznajemy w różnych planach czasowych, ale skupiamy się na teraźniejszości. Ostatnia mieszkanka kamienicy nad samym morzem, w okolicy zmienionej w pustynię apartamentowców o pretensjonalnych nazwach. Obiekt westchnień dewelopera, któremu tylko jednej zgody brakuje do wyburzenia starego budynku i zrealizowania upragnionej inwestycji. Gorzej z uczuciami w sferze prywatnej. Na mężczyzn jak zimny prysznic działa informacja, że Clara jest po operacji, jakby nie dało się pieścić tylko jednej piersi. Dzieci mają już swoje zdanie i nie wszystkim chcą się dzielić z mamą. Pozostają jej codzienne rytuały: spacery na plaży, ćwiczenia i kąpiele. Oraz miłość do muzyki, połączona nie tylko z wiedzą na jej temat, ale przede wszystkim z umiłowaniem do historii, które mogą się skrywać, za utworami, inspiracjami i w samych płytach, kupionych z drugiej ręki.
Clara jest portretowana w „Aquariusie” wielowymiarowo. We współczesnym kinie takiej uwagi dojrzałym kobietom nie poświęca się często, tym większa jest wartość filmu, który stał się rewelacją zeszłorocznych festiwali, między innymi Cannes i Nowych Horyzontów. Kleber Mendonca Filho, reżyser wielce udanych „Sąsiedzkich dźwięków” znów potrafi zaczarować stylem, mgnieniem, ale szybko porzucić źródło zachwytu i iść dalej, bo tak prowadzi opowieść, bo nawet kinowe szczęście jest tylko chwilą.
Sens filmu zawarty jest już w jednym takim mgnieniu, montażowym cięciu, seksualnym wspomnieniu, 70-letniej Lucii, pra-ciotki głównej bohaterki, rozmarzonej podczas własnych urodzin, na widok domowego kredensu. Z tego prologu zapamiętamy też miłość Clary do muzyki i poznamy źródło jej fantastycznego apetytu na życie. Powstał przepiękny obraz wrażliwej kobiety, która akceptuje siebie i swoje miejsce w czasie i przestrzeni. Można z nią medytować, można jej zazdrościć, przyglądać się naszym związkom z ludźmi i miejscami i rozmaitym wartościom, które z nich wynikają. I będą trudne do odbudowania, gdy któregoś ze składników zabraknie.