Strażnicy Galaktyki vol. 2 *****
Jak pokazały, niezależnie od siebie, dwa tegoroczne seriale, na przełomie lat 70. i 80. XX wieku drogą do gwiazd były marzenia o kosmicznej operze. Efekt „Gwiezdnych wojen” był tak wielki, że szemrani producenci naciągali, dzięki sile tych marzeń, utalentowane jednostki ludzkie, by usypać sobie na ziemi drogę mleczną przynajmniej z kokainy. Obdarzone nieziemskim głosem i piękne w każdej charakteryzacji piosenkarki mamiono wizją kosmicznego musicalu („The Get Down. Part II”). Błyskotliwych w snuciu opowieści i przenikliwych w wielu wymiarach, poza najbardziej przyziemnym, pisarzy zatrudniano do pisania scenariuszy kolejnych kosmicznych oper („Fargo 3”). Sukcesu George’a Lucasa nikt nie powtórzył, bo w każdej galaktyce sukces bierze się z kreacji, a nie z kopiowania. Trzeba było upływu trzech dekad i powrotu mody na pewne aspekty pop-kultury lat osiemdziesiątych, by kosmiczna opera znów miała sens. Ale przeprowadzona już w innym stylu opowiadania i w innym świecie.
Sukces stał się udziałem twórców „Strażników galaktyki”, którzy otworzyli nowy rozdział w epoce kinowych ekranizacji komiksów Marvela. Działają do pewnego stopnia w stylu wspomnianych seriali. Tak, jak bohaterowie „The Get Down” tworzyli nowy styl muzyczny, korzystając z tego, co już nagrane, tak twórcy „Strażników” samplują elementy kina nowej przygody, epickich obrazów o superbohaterach, kosmicznych oper i science-fiction. Synkretycznie działają też ze zdjęciami, efektami i kostiumami, a skoro opera to i z muzyką: osobnym bytem jest tu składanka, „Awesome Mix”, którą z ziemskich lat ocalił jedyny ludzki bohater opowieści: Peter Quill (Chris Pratt, znany m.in z „Jeszcze dłuższych zaręczyn”). W rytm złotych przebojów nagranych dla niego przez mamę rozgrywają się sceny dramatyczne i komediowe, a najczęściej, dzięki użyciu konkretnych piosenek dramat zmienia się dla widzów w komedię. Tak jest też w sekwencji na napisach początkowych drugiej części filmu. Tytułowi strażnicy toczą epicką walkę, trochę w stylu „Pogromców duchów”, trochę jak Drużyna Pierścienia, a bardzo jak rycerze kontra smok, ale my większą część batalii widzimy w tle. Na pierwszym planie najsłodszy i najmłodszy – Baby Groot (głos Vina Diesla, „Szybcy i wściekli”), tańczy w rytm „Mr. Blue Sky” Electric Light Orchestra. Pierwszy utwór nowej składanki słyszymy nieco wcześniej: gdy, w stylu „Fargo”, na amerykańskiej prowincji, wyjaśnia się tajemnica pochodzenia Petera. Jego mama (Laura Haddock, „Seksualni, niebezpieczni”) śpiewa ukochanemu, który przybył z kosmosu, hit „Looking Glass” – „Brandy („You’re a Fine Girl”).
W roli Ego pojawia się Kurt Russell („Silkwood”), co oprócz epizodów Davida Hasselhoffa („Słoneczny patrol”) i Sylvestra Stallone’a („Rocky”), wzbogaca gwiazdorską obsadę względem pierwszej części. Chociaż najefektowniejsze mrugnięcie oka puszczono w stronę fanów Marry Poppins. W filmie Jamesa Gunna ("Robale") znajdziecie też cytaty z Hitchocka („Pólnoc – północny zachód”), „Steven Universe”, „Gwiezdnego przybysza” i „Nieustraszonego”. Oprócz Petera Quilla aka Starlord, także jego towarzysze rozliczają się z przeszłością. Gamorra (Zoe Saldana, „Avatar”) walczy z przybraną siostrą Nebulą (Karen Gillan, „Oculus”), Drax (Dave Bautista, „Spectre”) opłakuje rodzinę, Rocket (głos Bradleya Coopera, „Snajper”) znajduje sposób, by zjednoczyć patchworkowe rodziny, a Yondu (Michael Rooker, „The Walking Dead”) zaczyna drogę do odkupienia. Do drużyny dołącza wyczuwająca emocje Mantis (Pom Klementieff, „Miłość trwa trzy lata”), a na nowego wroga wyrasta skąpana w złocie królowa Ayesha (Elizabeth Debicki, „Wielki Gatsby”).
Film jest dubbingowany, z myślą o najmłodszych widzach i nie powinien ich rozczarować, ale warto pamiętać, że wszystko dzieje się na tle brutalnej hekatomby. W ten sposób „Strażnicy galaktyki 2” korespondują z niekończącą się opowieścią o naszej planecie – popkulturowy taniec z gwiazdami rozgrywa się po sąsiedzku z zagładami. Jest też w „Strażnikach galaktyki” portal do świata seriali: najbardziej uroczy bohater opowieści to Groot, najbardziej ujmujący kawałek drewna na ekranie od czasów Pieńka z „Twin Peaks”.