Schowali wiersze w przestrzeni miasta

Justyna Kościelna | Utworzono: 07.06.2017, 08:26 | Zmodyfikowano: 07.06.2017, 06:26
A|A|A

fot. Ośrodek Postaw Twórczych

kliknij w zdjęcie i zobacz całość

To jeden z najmniejszych oraz najbardziej ukrytych spośród kościołów wrocławskich. Dawna kaplica ewangelickiego szpitala Bethanien z 1872 roku. Dziś trzeba użyć silnej wyobraźni, aby uzmysłowić sobie, że ta neogotycka, wzorowana na angielskim gotyku, kaplica mogła pomieścić około 550 osób. Wyposażona była w ołtarz wykonany z czarnego marmuru i piaskowca, ambonę z drewna dębowego, organy, a wszystko to wzbogacono witrażami pochodzącymi z pieniędzy cesarskich. Obecnie kaplica wpisana została do rejestru zabytków jako kaplica ewangelicko-luterańska i należy od 1983 roku do Kościoła Chrystusowego. Były plany odbudowy świątyni. Zamysł nie został jednak zrealizowany. Na domiar złego w latach 90 zawalił się dach. Stan zniszczenia postępuje (...)" źródło: przewodnik pzt

Kolejny - na Traugutta 97. Budynek, którego wejście strzegą rzeźby końskich łbów, niegdyś należał do doktora weterynarii Carla Heymanna. Po przekroczeniu progu, spójrzcie w górę - na suficie znajdziecie kolejną poetycką niespodziankę. 

„Kamienica przy ul. Traugutta nr 97 stoi w tym miejscu od ponad 120 lat. Dokładna data jej budowy to rok 1888. Została zaprojektowana przez Carla Brösslinga dla doktora weterynarii Carla Heymanna i jednocześnie właściciela wypożyczalni ekwipaży czyli lekkich, luksusowych pojazdów konnych. Zatrzymaj się Wędrowcze przed bramą i wzrok swój skieruj ku górze, a zrozumiesz, dlaczego budynek ten zwany jest przez okolicznych mieszkańców: „Domem pod Końmi”. Z uwagi na zamiłowanie właściciela do tych szlachetnych zwierząt, końskie łby zdobią bramę wejściową. Ale nie tylko one świadczą o pasji doktora. Także w przyłuczach przejazdu dostrzeżesz medale wybite z okazji 50. rocznicy utworzenia Śląskiego Towarzystwa Hodowli Koni i Wyścigów Konnych, którego sam właściciel był członkiem. Na awersie zachowane są profile króla Fryderyka Wilhelma III (opatrzony datą 1832 – na pamiątkę wyrażenia przez króla zgody na utworzenie Towarzystwa) i cesarza Wilhelma I (z datą 1882 ku czci przyjazdu cesarza do Wrocławia na obchody 50. Rocznicy powstania tegoż Towarzystwa). (...)" źródło: przewodnik pzt

Mało? Z Trójkąta blisko już do Parku Wschodniego. - Wije się tam strumień i jest mnóstwo urokliwych mostków. Na wielu widać dziury po ostrzale. Dramatyczna przeszłość cały czas w tej przestrzeni istnieje - mówi Jarosław Jachimowicz z wrocławskiego Ośrodka Postaw Twórczych, jeden z pomysłodawców projektu. Trzeba się ciut nagimnastykować i z mostka wychylić - w nurcie rzeki "utopiony" jest kolejny utwór. 

„Park wschodni został pomyślany jako miejsce wypoczynku dla mieszkańców Przedmieścia Oławskiego. Z lotu ptaka przypomina kształtem rybę. Prace zrealizowano w latach ’20 ubiegłego stulecia przez Paula Dannenberga, którego zamysł polegał na tym, aby wysokie drzewa, które będą otaczać ukwiecone łąki miały tworzyć wśród odwiedzających poczucie wytchnienia od wielkomiejskiego życia. Pomysł sprawdza się do dziś, bo jest to jeden z najcichszych wrocławskich parków. (...) Miejsce zachowało pamiątki po dawnych latach czasów wojny i niepokoju. Los usuwania niemieckich śladów z przestrzeni miasta nie oszczędził licznych cmentarzy i nekropolii rozsianych po Wrocławiu. Uważny obserwator dostrzeże w parku ślady po dawnych nagrobkach niemieckich mieszkańcach Breslau, które posłużyły jako materiał murarski do budowy schodów u stóp przepływającej Oławy. Nurt rzeki poprowadzi nas przez jeszcze jeden rozdział historii. Przerzucone zostały przez nią tzw. mostki zachodnie, które w swych metalowych elementach – barierkach – noszą ślady wojny. " źródło: przewodnik pzt

Ostatni - na tę chwilę, bo w planie są już kolejne lokalizacje - przystanek na poetyckiej ścieżce to okolice Mostu Osobowickiego. Zaraz przy nadbrzeżu znajdziecie skrzyneczkę nawiązującą do tradycji fotoplastykonu. - Zerkasz do niej, w tle lewituje tekst. Żeby go przeczytać, trzeba zakręcić korbką - mówi Jachimowicz.

„Mostów ci u nas, Wędrowcze, dostatek. A ten, który jest tuż obok Ciebie, czyli Most Osobowicki, zwany do 1945 roku Mostem Groszowym (Groschenbrucke). Przedwojenna nazwa wzięła się stąd, że pobierane były opłaty za przekroczenie przeprawy i przede wszystkim wjazdu do miasta. A na horyzoncie majaczą zabudowania Portu miejskiego. Przed około 120 laty handlowe centrum miasta. Opłakany stan portowej infrastruktury utrzymany jest w stylu ceglanych form niżu nadbałtyckiego. Nad portowym pejzażem góruje wspaniały budynek dawnego spichlerza. źródło: przewodnik pzt

Twórcy mówią wprost: to rodzaj intelektualnego wyzwania. Zapraszamy was, odbiorców, byście poszperali i znaleźli odpowiedź, dlaczego to miejsce, dlaczego ten tekst, dlaczego ten autor.

Projekt powstał przy dużym wsparciu biura Europejskiej Stolicy Kultury. Impulsem było wydanie antologii poezji współczesnej "Przewodnik po zaminowanym terenie". - Gdy się ukazała pomyśleliśmy, że warto niektóre z utworów zaimplementować w tkankę miasta - tak powstał projekt z ukrytymi wierszami - tłumaczy Jarosław Jachimowicz. A Krzysztof Śliwka, literacki dyrektor artystyczny przedsięwzięcia dodaje: - To próba odczytania współczesnej literatury w kontekście burzliwej historii miasta. Jest to zarazem zaproszenie do szeregu intelektualnych gier oraz wiara w płynną wymianę energii z tym, co było, co jest, co będzie świadectwem naszego współudziału w tworzeniu wspólnej płaszczyzny porozumienia.

W ekipie, która przenosiła wiersze z książki w przestrzeń miejską, był też Maciej Wlazło - tropiciel zapomnianej historii Wrocławia oraz zajmujący się street artem Paweł Janczarek. - Miasto jest przestrzenią naszego życia. Niegdyś miało wiele elementów estetyzujących przestrzeń, niestety - wojna i okres powojennej architektury socrealizmu zdegradował wszystko do poziomu skrajnej użyteczności. Chcemy się cofnąć, zrobić krok do tytułu, przenosząc dawną wrażliwość do współczesnego WrocławiaWierzymy, że kropla drąży skałę. Coś superdelikatnego, ulotnego, ale działającego w sposób konsekwentny, staje się silne. To trochę sytuacja jak w klasie - 30 dzieciaków krzyczy, a pani nauczycielka mówi po cichu - i w końcu dzieci cichną. My też mówimy szeptem - po to, byśmy zostali usłyszani - mówi Jarosław Jachimowicz. 

REKLAMA