John Legend - "Darkness And Light Tour" w Berlinie

Piotr Bartyś | Utworzono: 02.10.2017, 10:34 | Zmodyfikowano: 02.10.2017, 10:34
A|A|A

W dzisiejszych czasach, kiedy zamachy i terror, wejście na koncert trwa znacznie dłużej niż kiedyś. Security. Gdy z lewej strony zmierzaliśmy do berlińskiej Columbiahalle zaskoczyła nas ciągnąca się kilkadziesiąt metrów kolejka. Słysząc polszczyznę podszedł do nas życzliwy rodak - chodźcie, chodźcie. No to poszliśmy nie bardzo wiedząc, jak zamierza nas przeprowadzić przez tłum, który zdawał się nie mieć końca. Okazało się, że poprowadził nas do kolejki z prawej strony - mądrość lokalsa - która była o jedną piątą krótsza. Widocznie cała berlińska komunikacja nadjeżdżała z lewej strony i tu się wszyscy karnie ustawiali. Potem tylko jeszcze bardzo staranne sprawdzenie toreb, zawartości kieszeni i naprawdę sympatyczne życzenia dobrej zabawy, uśmiech pana z ochrony - żeby tak u nas potrafili - i już.

Rozglądam się wśród ludzi. Zawsze, jak jadę pierwszy raz zobaczyć jakiegoś artystę, ciekawi mnie, jak wygląda jego publiczność. Mało nastolatków, przeważają 30-latkowie, trochę starszaków. Że tłum różnojęzyczny i wielobarwny pisać nie muszę, w końcu to Berlin.

Punktualnie o 20.00 startuje support - Jack Savoretti, angielski wokalista, który poprzedza koncerty Legenda na całej europejskiej "Darkness And Light Tour" (ponad 20 koncertów, początek -  09.09 Newcastle, koniec - 14.10 w Lizbonie, potem w listopadzie jeszcze kilka występów w Afryce). Savoretti... nie zawsze rozumiem, dlaczego ten, a nie inny, występuje przed gwiazdą. Skomplikowane mechanizmy wytwórni płytowych, układy między menedżerami, niekiedy osobista sympatia powodują, że czasami wybór rozgrzewacza dziwi. Przed Legendem wolałbym kogoś grającego soul, nu soul, r'n'b, tymczasem Savoretti jest gdzieś między Joe Cockerem, Zucchero (włoskie korzenie zobowiązują?) a Hozierem.  Może i fajne, ale chyba nie na ten wieczór. Lepiej pasowałaby jedna z dziewczyn z chórku Legenda śpiewająca covery.

A poza wszystkim jest za głośno. To też materiał na oddzielna opowieść - dlaczego tak często, jak gra support to dźwięk jest średniej jakości, a jak wchodzi gwiazda wieczoru od razu wszystko sie zgadza? Nieważne. Savoretti trzydzieści minut i do domu, potem kilkanaście minut na przepięcie i punktualnie o 21.00 na scenie pojawia się Legend z zespołem. Perkusja, instrumenty perkusyjne, bas, klawisz, gitara, trzyosobowy chórek i trzyosobowa sekcja dęta. Legend chwilami przy fortepianie, często z przodu sceny tańczący, rozmawiający z publicznością. Zagrają jakieś 24, 25 piosenek. Program koncertów jest podobny na całej trasie. Zaczyna od "I Know Better", potem "Penthouse Floor" i "Tonight (Best You Ever Had)". Dalej przeboje - "Love Me Now" i "Made To Love" (inna sprawa, że ja bym ich obok siebie alblo nie umieścił, albo ostentacyjnie połączył, bo linia melodyczna podobna wielce ). 

Niespodzianki? W tym roku zdarzyło się mu już śpiewać na trasie "Lay Me Down" Sama Smith'a czy "How Can You Mend A Broken Heart" Bee Gees'ów. Dla nas ma wykonywaną a capella wersję "God Only Knows" - klasyka Beach Boys'ów (palce lizać!) i poprzedzone kapitalną opowieścią, jak to żona obarczyła go funkcją dj'a podczas porodu i jego córka urodziła się właśnie przy dźwiękach "Superfly" Curtisa Mayfield'a, dlatego włączył ten utwór do tegorocznej trasy (najlepsza wersja, jaką kiedykolwiek słyszałem, inna sprawa, że po raz pierwszy słyszałem go na żywo). 

Dźwięk jest znakomity (no dobra, trochę głośniej powinny być dęciaki), koncert płynie... No właśnie - na początku napisałem, że najpierw genialnie, a potem - tylko dobrze. Dlaczego tak? Bo koncert płynie do pewnego momentu. Po "God Only Knows" jeszcze jedna ballada, której publiczność słucha z życzliwym szacunkiem. Życzliwy szacunek w dwóch trzecich koncertu? Niedobrze. Potem tempo raz szybkie, raz wolne, spektaklowi brak płynności, "So High" na koniec właściwej części występu nie jest fanfarą wieńczącą dzieło i sprawia wrażenie dość przypadkowego zakończenia. Potem artysta wraca na scenę i - wiadomo, jak się ma utwór wyświetlany ponad miliard razy na Youtube to trzeba go grać na koncercie i najlepiej właśnie w tym momencie:

No dobra, tym razem nikt się nie oświadczał, ale i tak było pięknie.

Potem jeszcze "Glory". Znakomity utwór, ale trochę przyciężki na koniec lekkiego repertuaru Legenda. I już. Prawie dwie godziny grania za nami. Było pięknie. Trochę żałuję, że dziewczyny z chórku nie miały więcej miejsca do śpiewana, że instrumentaliści mieli za mało przestrzeni, żeby popisać się indywidualnie swoimi umiejętnościami, ale i tak wiem, że było pięknie:)

Dlatego pamiątką po koncercie jest nowy kubeczek do kolekcji: 



KONCERT JOHNA LEGENDA - opowieść Bartka Synowca

W sobotę wybraliśmy się z Piotrem Bartysiem do Berlina na koncert Johna Legenda. Koncert w ramach trasy promującej jego ostatni album pt. "Darkness and Light" miał miejsce w znanej berlińskiej sali koncertowej Columbiahalle.

To był bardzo udany pogodowo weekend, Berlin o tej porze roku wygląda przepięknie, można powiedzieć, że nie ustępuje Wrocławiowi. Przechodząc do sedna, kiedy dojechaliśmy do Columbiahalle zobaczyliśmy ogromną kolejkę do wejścia, miała jakieś kilkaset metrów. Dzięki podpowiedzi zbierającego butelki i puszki  pana z Polski, którego z tego miejsca chciałbym serdecznie pozdrowić, udało się wejść innym wejściem, gdzie czas oczekiwania był znacznie krótszy.

Columbiahalle szybko się zapełniła, to jest sala na jakieś 1500-2000 osób. Koncert rozpoczął się punktualnie co do minuty, na początku wystąpił support, a był nim Jack Savoretii, brytyjski artysta włoskiego pochodzenia. I faktycznie w jego muzyce czuło się włoski głos a la Zucchero i brytyjską gitarę a la James Bay. Występ bez większej historii potrwał tylko 30 minut.

John Legend wszedł punktualnie o 21:00. Właściwie wszedł on i jedenaścioro innych muzyków. Oprócz perkusisty był też perkusjonalista, do tego trzyosobowa sekcja dęta i trzyosobowy chórek oraz oczywiście klawisze, gitara i bas. Na samym środku sceny stał też fortepian, za którym zasiadła gwiazda wieczoru i co jakiś czas do niego wracała. Zaczęło się oczywiście od numerów z ostatniej płyty "I know better" i "Penthouse Floor", w ogóle pierwsza połowa koncertu, to w większości piosenki z "Darkness and Light". Połączenie tytułowej ciemności i światła było widoczne też poprzez kreacje artysty, który do połowy koncertu ubrany był cały na czarno, a potem przebrał się w białą koszulę i białą marynarkę.

Druga część koncertu to materiał przekrojowy + parę coverów. Poza największymi przebojami jak "Ordinary Peopole" czy "Save Room" były takie piosenki jak "Like I'm Gonna Loose You" z repertuaru Meghan Trainor. Największe jednak wrażenie i szoł zrobiło zagranie "Superfly" Curtisa Mayfielda. Słyszałem ten kawałek setki razy, ale na żywo, mówiąc kolkwialnie to jest prawdziwa petarda. Zagranie go było poprzedzone zabawną historią, w której John był didżejem dla swojej córki, która przyszła na świat przy dźwiękach tej piosenki.

Na bis też przebojowo: "All of Me" i "Glory".

John Legend to człowiek o niesamowitym głosie. Fantastycznie jest go słuchać na żywo. Myślę nawet, że na żywo brzmi lepiej niż na płytach. Świetny kontakt z publicznością, uśmiech na twarzy, ruchy sceniczne, no i  raz jeszcze ten magiczny wokal, którym operuje jak prawdziwy mistrz. Ponadto artysta otoczony był fantastycznymi muzykami. Chciałbym posłuchać ich więcej, zabrakło mi troszkę większego wyeksponowania ich w niektórych częściach koncertu. 

Inne kamyczki do ogródka to za małe dźwiękowe podbicie dęciaków oraz perkusji, które czasem po prostu znikały. Po drugie tak po 2/3 koncertu John za bardzo spowolnił koncert grając gęściej wolniejsze piosenki. To jednak ma niewielki wpływ na ogólną ocenę koncertu, który był na światowym poziomie. Zapraszamy do Polski!

NIESAMOWITA HISTORIA NASZEJ SŁUCHACZKI

W trakcie koncertu John Legend postanowił zaprosić na scenę jedną ze swoich fanek i zatańczyć z nią. Z parotysięcznego tłumu wyłowił tę jedyną, która okazała się być wrocławianką i nasżą słuchaczką! Posłuchajcie jak Maria na naszej antenie opowiadała o tańcu z gwiazdą:

REKLAMA

To może Cię zainteresować