Zgoda ****
Debiutancki film Macieja Sobieszczańskiego (współtwórcy "Performera') opowiada o losach trójki przyjaciół, które splatają się w obozie. Miejsce udręki i kaźni stworzyli, na miejscu nazistowskiego obozu pracy, polscy komuniści. Po wojnie stłoczyli w jednym miejscu Niemców, Ślązaków i Polaków.
Twórcy postanowili naprowadzić widzów na właściwy trop, pokazując zdjęcie głównych bohaterów, kiedy cieszyli się życiem jeszcze w trójkę. Gdy rozpoczyna się akcja, żyją już tylko cierpieniem, każde w pojedynkę. Główny bohater, Franek (w kreacji Juliana Świeżewskiego pełnej dramatycznych szarż) chce zostać strażnikiem w obozie. Szybko domyślamy się, że robi to tylko po to, by wyciągnąć z piekła upokorzeń swoją ukochaną Annę (w tej roli przejmująco bierna, nieobecna, nie do poznania Zofia Wichłacz). W obozie spotyka także trzecią postać ze zdjęcia - swojego przyjaciela Erwina (gra go, oszczędnie, jakby ciągle starając się schować, Jakub Gierszał). Tytułowa zgoda, wzięta z nazwy obozu pracy, którego istnienie jest jedną z najczarniejszych białych plam polskiej powojennej historii, wisi nad całą fabułą. Ostatecznie, w spodziewanym finale, przemienia się w moralitet.
Sobieszczański momentami idzie tropem "Syna Szawła", wybitnego filmu Laszlo Nemesa. Węgierskie dzieło to jeden z najbardziej poruszających filmów o Holocauście, chyba jedyny, który znalazł bezkompromisowy sposób na pokazanie wnętrza obozu zagłady. W "Synu Szawła" przeżywaliśmy Auschwitz za pośrednictwem jednej osoby, niemal cały czas patrzyliśmy głównemu bohaterowi w oczy. Genialny sposób na przekazanie doświadczenia piekielnego zła. Powściągliwa kreacja Gezy Rohriga, który przepuszczał wszystko przez oczy Szawła, a poza tym czynił bohatera przezroczystym, dawała szansę, by powiódł się niezwykły zamysł twórców. Wszystko, co było tłem Szawła, ginęło w nieostrości. Szliśmy tylko za jednostką, która doświadczała.
W "Zgodzie" momentami także liczy się tylko jeden bohater, tylko za nim mamy iść, jemu się przyglądać. Niestety naśladowanie oscarowego filmu węgierskiego twórcy kończy się brakiem konsekwencji. Franek nie jest doświadczony przez zło, ma w sobie sporo naiwności, nie obserwujemy go tylko z bliska, jesteśmy świadkami jego nerwowych reakcji, wybuchów złości, aktów poddawania się złu, tło bywa bardziej zaskakujące i intrygujące. W końcu obóz w Świętochłowicach, przemilczany przez lata, w kinie inscenizowano po raz pierwszy. Zrobiono to perfekcyjnie.
„Zgoda” może zaimponować, bo precyzyjnie skomponowany film zrealizowano w czasie 22 dni zdjęciowych. Chłód i dystans zbudowano w przemyślany sposób, ale nie ma w nim oryginalnej wartości artystycznej (chociaż zawsze można użyć argumentu, że w polskiej kinematografii jeszcze takiego filmu nie było), zabrakło też emocjonalnego wstrząsu, który zgotował „Syn Szawła”. Ze względów fabularnych „Zgoda” porównywana jest też z „Różą” Wojciecha Smarzowskiego, która również odkrywała przed publicznością jedną z zapomnianych kart polskiej historii.
Wspaniała oscarowa scenografia Ewy Skoczkowskiej i równie mistrzowskie kostiumy, nagrodzonej w Gdyni Agaty Culak, to są najlepsze elementy filmu "Zgoda". Obserwujemy je w idealnie zaprojektowanych kadrach Walentego Wasjanowicza. Nie jest dobrze, gdy w takiej historii widz ma czas, by podziwiać piękno i kunszt, gdy fakt, że wszystkie sceny nakręcono w jednym ujęciu dociera do widza wcześniej, niż podczas analizy filmu po seansie. To, co w historii "Zgody" i w scenariuszu filmu o obozie było najciekawsze, nie zostało wydobyte na ekranie.