Ptaki śpiewają w Kigali *****
To jednak nie triumfy i szczęście, a śmierć i trauma są wpisane na stałe w ten film. Historia zaczyna się od ludobójstwa w Rwandzie. A właściwie, czy tylko od tego się zaczyna? Polski wątek, wizyta w domu, który przed zbrodnią należał do ofiary, rzeź jako temat tabu – Holocaust i każda inna masowa śmierć, żyją w nas na zawsze. I nie ma złudzeń, że historyczne lekcje zostaną gdziekolwiek i przez kogokolwiek odrobione. Artyści robią swoje. Krzysztof Krauze i Joanna Kos-Krauze, reżyserskie małżeństwo, które kilka ostatnich filmów nakręciło w duecie, postanowiło tym razem nadać filmowi strukturę traumy. Jego konstrukcja oparta jest na wypieraniu i powracaniu tego, co prześladuje. Jowita Budnik i Eliane Umuhire jako polska ornitolog i uratowana przez nią z pogromu dziewczyna z ludu Tutsi grają najtrudniejszą z możliwych relacji. Robią to oszczędnie, ale nie oszczędzają widza.
Ratunek nie daje szczęścia, nakłada odpowiedzialność nie do udźwignięcia. Przyjazd czarnoskórej dziewczyny do Polski nie jest łatwym azylem, jest skazaniem się na wyobcowanie, na oderwanie. Emocje widza idą za duetem aktorek, próbuje je powściągnąć forma. Zdjęcia, szczególnie konsekwencja w budowaniu gamy kolorystycznej, budzą podziw, ale już decyzja, by wiele scen dialogowych rozegrać poza kadrem, pokazując słoje z preparatami w formalinie, czy zwierzęce jelita, budziła moje wątpliwości. Naukowcy poruszają się wśród martwych ciał, to jasne. Ornitolodzy urządzają sobie bezkrwawe, ale jednak polowania, po premierze na Nowych Horyzontach pojawiły się pytania o scenę z pracą przy hodowli karpi: czy taką rzeź można pokazywać w filmie, w którym unika się pozostałych dosłowności?
Pozytywną odpowiedź daje połączenie formy filmu, jego struktury, z historią traumy i wypartego. Ograniczenie w widzeniu świata podczas tego typu przeżyć Joanna Kos-Krauze nazwała mądrością organizmu. Dzięki temu możemy przebrnąć przez skrajnie trudne doświadczenie. W centrum uwagi występuje tu ofiara, nie kat. Przechodzimy z nią przez etapy żałoby, próbujemy pogodzić się z nieodwracalnością zmian i bezdusznością mechanizmów, także tych, które dotyczą psychologii. Stąd bierze się chłód, poczucie, że bohaterki „Ptaków…” oglądamy zza szyby. To może przeszkadzać podczas seansu, ale daje poczucie głębszego zrozumienia i dotknięcia problemu. Na końcu słyszymy tytułowe ptaki, godzimy się z tym, że znów śpiewają w Kigali, mimo że często oprawcom żyje się tam lepiej niż rodzinom ofiar.
W trakcie realizacji odszedł Krzysztof Krauze, zmarł także operator Krzysztof Ptak. Joanna Kos-Krauze doprowadziła produkcję do końca. Spójności zdjęć dotrzymali Józefina Gocman i Wojciech Staroń. Kos-Krauze udźwignęła niewyobrażalny ciężar i podarowała widzom medytacyjny film, oparty na poszukiwaniu ostatnich pokładów życiowej energii. Niewdzięczny, trudny w odbiorze, ale głęboko przemyślany, mądrze ułożony, ściśle łączący formę z treścią.