Udowodnili, że Elvis grał z najlepszymi
fot. Stowarzyszenie Elvis Lives
"Powiem ci, że to było niesamowite, on mógł mieć każdego, wybrał mnie, tysiące facetów chciałoby się znaleźć na moim miejscu". Nie jest łatwo wrócić z bajki, w której jesz kolację z głównym gitarzystą Elvisa Jamesem Burtonem, który grał z nim w studiu i na scenie (1969-1977) w czasach największej koncertowej aktywności - to jego gitara brzmi w takich przebojach jak "In The Ghetto", w "Suspisious Minds" czy "Burning Love"...
James aka "Master of Telecaster" Burton, 19-sty na liście najlepszych gitarzystów magazynu Rolling Stone (wydanie z 2011 roku), grał z Rickym Nelsonem, The Everly Brothers, Deanem Martinem, Johnnym Cashem, Emmylou Harris, z Jerrym Lee Lewisem, Royem Orbisonem, Elvisem Costello, Claptonem i innymi... Jeden z najbardziej rozchwytywanych studyjnych muzyków, m.in. odrzucił propozycję Boba Dylana. Wprowadzony w 2001 roku do Rock and Roll Hall of Fame - Keith Richards, wieloletni fan Burtona, powiedział wtedy: "Nigdy nie kupiłem płyty Ricky'ego Nelsona, kupiłem płytę Jamesa Burtona". 14 i 15 stycznia 2018 roku zapamiętam jako wspaniały czas, najpierw niedzielne spotkanie z Jamesem Burtonem i Terrym Blackwoodem (The Imperials), wieczór rozmów, super historii, a następnego dnia fantastyczny koncert muzyków Elvisa (TCB BAND).
To było pierwsze w Polsce spotkanie z koncertowym repertuarem Elvisa Presleya zagranym przez tych, którzy towarzyszyli na scenie Królowi od 1969 roku, czyli od momentu, kiedy ten zakończył swoją filmową przygodę w Hollywood i zdecydował się powrócić do grania przed publicznością. Muzycy Elvisa zgodnie twierdzili, że grali z wieloma innymi artystami "po Elvisie", ale nikt inny nie miał takiej charyzmy jak on, nikt też nie władał w taki sposób widownią oraz nie był tak nieprzewidywalny w tym, co zechce zaraz zaśpiewać czy zrobić na scenie - musieli więc być maksymalnie skupieni na obserwowaniu piosenkarza. Elvis powtarzał swoim muzykom, że na koncertach muszą się bawić i oni i publiczność, że jeśli to ma być tylko praca, to to się nie uda i nie ma sensu. Zapamiętali i bawią się grając dla fanów Króla do dziś.
Z oryginalnego składu TCB Band na scenie w warszawskim Palladium zagrali dla nas James Burton, Glen D. Hardin i w składzie The Imperials zaśpiewał Terry Blackwood. Nie dojechał ze względów zdrowotnych perkusista Ronnie Tutt. Zespół prowadzony przez wokalistę Dennisa Jale'a jest wzbogacony o świetnych instrumentalistów, takich jak gitarzysta Goran Mikulec, basista Tiny Turner - Willi Langer (na zdj. powyżej), czy Oliver Gattringer na perkusji. Panowie są mistrzami w swoim fachu i wspaniale współgrają, stąd koncert pełen był kapitalnych instrumentalnych popisów.
Były też wzruszające polskie akcenty. Największym moment, kiedy na scenę został zaproszony organizator wydarzenia, znany jako "polski Elvis" Marcin Życzyński. Budzący sympatię i obdarzony pięknym głosem fantastycznie wypadł wykonując kilka wielkich przebojów, jak choćby "In The Ghetto", czy poruszający duet z córką w piosence "Don't Cry Daddy" (na zdj. poniżej). Należą się wielkie brawa i gratulacje dla Marcina, który będąc fanem Króla, nie tylko sprowadził jego muzyków do Polski, ale przy okazji spełnił także swoje marzenie zwracając się na scenie do Burtona słowami Elvisa, charakterystycznym: "Play It, James!". Poruszona publiczność nagrodziła ich wspólny występ owacją na stojąco.
TCB Band w Warszawie to już historia, bardzo ważna dla tych, którzy chcieli ich zobaczyć w Polsce i się nie zawiedli. Teraz przed nami koncert w Krakowie, inne widowisko, bo 7 czerwca będzie można zobaczyć samego Elvisa Presleya w akcji. A takiej okazji naprawdę lepiej nie przegapić - o wydarzeniu przeczytasz TUTAJ [LINK].
Fragment programu "Muzyczny Wrocław", do którego zaprosił mnie jego gospodarz Maciej Szabatowski:
Koncert miał miejsce w Warszawie 15 stycznia 2018 r. w Teatrze Palladium.
REKLAMA