Fuga ******
zdj. mat.prasowe
Film o kobiecie, która straciła pamięć i nie chce jej odzyskać, dostarcza nam odpowiedzi „dlaczego”, ale zostawia z milionem innych pytań. O pamięć i jednostkę, tożsamość i rodzinę, relację matki z dzieckiem i moc naturalnych instynktów w zderzeniu ze społecznymi konstrukcjami. Agnieszka Smoczyńska, podobnie jak w „Córkach dancingu”, idzie pod prąd przyzwyczajeniom polskiego kina. Odrzuca zwyczajowe skojarzenia i sposoby budowania narracji. Równie mocno podąża za swoją intuicją, ale zmienia radykalnie klimat i tonację. „Fuga” stawia swoje znaki zapytania w otoczeniu cichym, skupionym. Dopiero w finale daje widzowi dosłownie „wyjść zza szyby”.
Podstawowe pytanie, które padło już trzynaście lat temu, w początkach pracy nad scenariuszem, brzmiało: jak można zapomnieć własne dziecko? Inspiracją stały się prawdziwe przypadki osób, których dotknęła fuga dysocjacyjna. To zaburzenie bywa reakcją na stres, traumatyczne przeżycie, nieprawidłowo funkcjonujący związek. Człowiek traci pamięć. Nie wie kim był. Może mieć przebłyski rozmaitej wiedzy z dawnych lat. Tak jest z główną bohaterką „Fugi” – Alicją. Na początku filmu wchodzi po torach na peron warszawskiego Dworca Centralnego. Przypomina to historię najbardziej znanego w Polsce człowieka, który stracił pamięć – Jana od torów, opisanego piętnaście lat temu w reportażu Wojciecha Tochmana. Do końca filmu Alicja znika z kadru tylko w tych ujęciach, w których kamera przyjmuje jej punkt widzenia. Nagrodzony w Gdyni za zdjęcia Kuba Kijowski udowadnia, że operatorsko polecenie „idź i patrz” można zgotować widzom nie tylko w wirze wydarzeń wojennych, czy katastroficznych, także w kameralnej narracji rodzinnej. W takim „zwyczajnym” otoczeniu również można zaangażować widza wszystkimi zmysłami. Gdy się jednocześnie, jak autorka kostiumów i charakteryzacji Monika Kaleta, zadba o wiele szczegółów, historia będzie wiarygodna.
Gabriela Muskała napisała scenariusz skupiony na doświadczeniu głównej bohaterki. Od szoku, jakim jest dla niej poznanie swojej dawnej tożsamości, do momentów, w których skleja swoją wiedzę o własnej przeszłości. Debiutująca jako scenarzystka aktorka zagrała główną rolę w bardzo wyciszony sposób. Jej postać przemyka przez swój stary dom jak duch. Cały czas robi wrażenie skupionej, przyczajonej, odzywa się jej nowa natura. Obraz życia Alicji w Warszawie, przed odnalezieniem jej przez rodzinę, układamy nie ze zwyczajowych retrospekcji, a z szeregu jej zachowań, odruchów, z pamięci ciała. Tu swoją rolę odegrała choreografka „Córek dancingu” Kaya Kołodziejczyk. Smoczyńska znów współpracowała też z Marcinem Lenarczykiem, który ponownie uczynił dźwięk pełnoprawnym wobec obrazu i tekstu tworzywem kinowego dzieła sztuki. Posłuchajcie jak się zmienia, buduje nastrój i współgra z muzyką – choćby w kilku kluczowych momentach – podczas badania tomograficznego, nocnej jazdy samochodem przez las, czy spaceru na plaży.
Smoczyńska ze swojego debiutu zachowała nie tylko ekipę, ale też jedną muzyczną referencję: „Lovers are strangers” Michelle Gurevich. Dzięki niej powstała najbardziej wielowymiarowa scena tańca w tegorocznym polskim kinie. Zuzanna Wrońska z „Ballad i romansów” dodaje zaś komediową perełkę w epizodzie urzędniczki. Na aktorskim drugim planie jest więcej takich osobnych dzieł, by wymienić Halinę Rasiakównę i Zbigniewa Walerysia przejętych dalszym konserwowaniem swojej rodziny w komplecie przy stole, czy Klarę Bielawkę i Dariusza Chojnackiego w charakterystycznym klimacie pary na dorobku. Skarbem filmu jest Iwo Rajski, nadzwyczaj dojrzały i naturalny jako syn Alicji. Tajemnicy i niepokoju dodaje Łukasz Simlat w niejednoznacznej roli męża.
Zbyt prostym byłoby sprowadzenie „Fugi” do dramatu z kimś w roli winnego. Większym wyzwaniem okazało się stworzenie dzieła, które odchodzi od szukania psychologicznych wyjaśnień, na rzecz przeniesienia emocji i lęków bohaterki na obraz. Stąd genialne użycie scen wizyjnych, które wychodzą poza portret jednostki, szukają w jej dramacie głębszych metafor. Swoją rolę odgrywa też scenografia Jagny Dobesz, nazwana przez autorkę emocjonalną. Do legendy przejdą przede wszystkim dwie lokacje: dom u podnóża Ślęży (jej górowanie nad postaciami „Fugi” dodaje kolejnego wymiaru do opowieści) oraz jeden z domów osiedla WuWa (ten sam, w którym powstały zdjęcia do „Wielkiego Szu”). Wszystkie warstwy filmu łączy spójnie i płynnie montaż Jarosława Kamińskiego (na dniach odbierze Europejską Nagrodę Filmową za „Zimną wojnę”).
Dzięki „Fudze” możemy spróbować zrozumieć to, co wydawało nam się przed seansem niewyobrażalne. Postawić sobie pytania, które inaczej nie przyszłyby do głowy. Zwrócić uwagę, jak głęboko sięga umowność naszego codziennego świata, jak mocnym jest fundamentem. Zastanowić się, czy będziemy bezbronni, gdy się naprawdę uwolnimy, czy mamy wystarczającą siłę i determinację, by poradzić sobie z własną rewolucją. Porozmawiać o naturze miłości i innych uczuć, więzi społecznych i emocji.
O prawie do samostanowienia. I odpowiedzialności, którą zabieramy ze sobą, gdy po nie sięgamy. W „Fudze” główna bohaterka nie płacze, nie jest rozedrgana, ale potrafi doprowadzić do łez widzów i wprawić w drgania ich rzeczywistość.