Sofia ****
Tegoroczny festiwal w Wenecji wygrała „Roma”. W Cannes jedną z nagród otrzymała „Sofia”. Żaden europocentryzmy – wyróżnione filmy nie mają nic wspólnego z europejskimi stolicami. „Roma”, którą Alfonso Cuaron nakręcił dla Netflixa, to powrót uznanego meksykańskiego twórcy do ojczyzny. Jedna z głównych bohaterek jego filmu to Pani Sofia. Od tego imienia wziął się też tytuł filmu debiutantki, wykształconej w Paryżu i Brukseli reżyserki Meryem Benm’Barek, która „Sofią” portretuje swoje rodzinne Maroko. W Cannes film nagrodzono za scenariusz w konkursie „Un Certain Regard”. Doceniono precyzję konstrukcji, która wciąga widza w historię tytułowej bohaterki (jej życiowy dramat), by na końcu wypuścić go w centrum społecznej panoramy.
W zderzeniu z porządkiem, w jakim przyszło funkcjonować Sofii, z realiami Maroka i poszczególnych dzielnic Casablanki, wędrujemy od reguł patriarchatu, do jeszcze bardziej nieubłaganych kwestii różnic klasowych. Jedyna postać, którą nakreślono czarno-białą kreską, przed kamerą prawie nie występuje. Za to wiele się o niej mówi. Od pierwszej do ostatniej sceny. Osoby rodzinnego i społecznego dramatu, jaki staje się centrum życia tytułowej bohaterki, nie są papierowymi postaciami. Każda ma określone miejsce w realnej przestrzeni Maroka. Jest reprezentantem pewnej warstwy społecznej i funkcji rodzinnej. Ale ma również swoje racje, wady i zalety.
Wszystkie kreacje dotykają publiczność w wyjątkowy, szczery i naturalny sposób. Maha Alemi w tytułowej roli potrafi wywołać w widzu sprzeczne uczucia, potrzebne na różnych etapach opowieści. Sara Perles i Hamza Khafif budzą już bardziej określone emocje, ale dzięki ekranowej charyzmie dają swoim bohaterom nieoczywiste miejsce w całej historii. Staram się nie zdradzić, na czym polega dramat głównej bohaterki, chociaż możecie o tym przeczytać nawet w streszczeniu od dystrybutora. Warto jednak pójść na „Sofię” bez takiej wiedzy, sytuacja tytułowej bohaterki zadziała silniej, pojawi się więcej pytań. Po seansie można sprawdzić, chociażby w materiałach przygotowanych przez Best Film, że w Maroku takie historie zdarzają się często.
W obrazie „Sofia” przechodzi od zbliżeń do szerokich kadrów. W budowie opowieści od dramatu obyczajowego, przez sądowy, po społeczny. Nic dziwnego, że film został doceniony tuż po swojej światowej premierze – Benm’Barek mądrze czerpie z tego, co było najlepsze w filmach canneńskich mistrzów – Cristiana Mungiu, Asghara Farhadiego, czy Nuri Bilge Ceylana. „Sofia” to nie jest jeszcze kino na miarę „Czterech miesięcy, trzech tygodni, dwóch dni”, „Rozstania”, czy „Klimatów”, za dużo tu jeszcze dopowiedzeń w obrazie, wyjaśnień w dialogach i morałów w montażu, ale poprzez rytm, zdjęcia i grę aktorów można przejść nad tym do sedna samej opowieści. Jest nim nieubłagany kompromis, wpisany w poszukiwanie jak najlepszego życia.