Nina ****

Jan Pelczar | Utworzono: 04.10.2018, 17:20 | Zmodyfikowano: 04.10.2018, 17:20
A|A|A

Trójkąt miłosny – niby klasyczny chwyt, ale w „Ninie” daje efekt w polskim kinie nieczęsty. I nie chodzi o odmienną od dominującej na polskich ekranach orientację seksualną. „Nina” jako subtelny film o miłości wyrasta ponad liczne tematy, które porusza. W centrum pozostaje niespodziewane uczucie, wybuchające między tytułową bohaterką, a młodszą od niej Magdą. Julia Kijowska i Eliza Rycembel budują magnetyczną parę. Chemii, którą udało się wykrzesać między nimi, film zawdzięcza liczne porównania z „Życiem Adeli”. Innym obrazem, który przychodzi na myśl, gdy oglądamy perypetie bohaterek „Niny”, jest przepiękna „Carol”. Genialne dzieło Todda Haynesa miał jedną wadę – antypatyczną i papierową postać męża. Partner Niny dostaje więcej niuansów z życia wziętych, umiejętnie podkreślanych przez Andrzeja Konopkę.  

Debiut Olgi Chajdas zdobył na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni nagrodę Złotego Pazura, wygrywając konkurs „Inne spojrzenie”. Reżyserka, odbierając nagrodę, przypomniała węgierski film pod takim tytułem, z nagrodzoną w Cannes Jadwigą Jankowską-Cieślak i Grażyną Szapołowską w rolach głównych. To tytułowe „inne spojrzenie” z filmu Karoly’ego Makka z 1982 roku zapisało się w historii kina jako jeden z nielicznych przypadków, w których polskie aktorki mogły zagrać parę kochanek nie w tle, na drugim planie, czy pobocznym wątku. Po 36 latach takie okazje nadal są incydentalne, ale samemu filmowi na dobre wyszło to, że autorki scenariusza nie chciały zabrać głosu w sprawie. Wolały stworzyć dzieło sztuki. Nie wszystko, co w nim zawarte, wprawiało mnie w zachwyt, ale nastrój, towarzyszący miłosnej historii i jej uwikłaniu w społeczeństwie, budowany jest konsekwentnie. Zdjęcia Tomasza Naumiuka zanurzone są w kinie moralnego niepokoju, inspiracjach francuskich i fotograficznych, nie chodzi w nich o komfort patrzenia. 


Kadry nie zawsze pomagają w podążaniu za historią, za bohaterami, ale z drugiej strony pozwala to skupić się na sensualnej i symbolicznej warstwie filmu. Drżąca muzyka Andrzeja Smolika podkreśla stany emocjonalne bohaterów. „Nina” w efekcie na tym zyskuje, bo subtelnościom w prowadzeniu postaci nie dotrzymują kroku niektóre mocne stemple scenariusza. Poza tym na tle genialnego tria aktorskiego postaci z tła, czy epizodyczne, wypadają czasami niewdzięcznie. Ale wszystko, co skupia się wokół trójkąta głównych bohaterów działa na widza na tyle mocno, że żaden mankament nie uwiera, a jako całość „Nina” działa przede wszystkim jako emocjonalne dzieło sztuki o miłości. Wyrasta ponad społeczne tematy wybrzmiewające w dialogach, klasowe zmagania dostrzegalne w tle intrygi, panoramę pozycji kobiet w społeczeństwie, ukazaną w pierwszej części filmu, gdy właściwie każdy aspekt życia głównej bohaterki podlega jakiejś formie kontroli.

Dalej okazuje się, że miłość, jak wolność, czasami zaskakuje i nie wszyscy potrafią sobie z nią poradzić. O zmaganiach z taką sytuacją opowiada „Nina”. 

REKLAMA

To może Cię zainteresować