Gwiazdy Nowych Horyzontów w Strefie Kina Radia RAM

Jan Pelczar | Utworzono: 23.07.2020, 09:38 | Zmodyfikowano: 23.07.2020, 09:38
A|A|A

Niezależnie od siebie gwiazdy Nowych Horyzontów powiedziały nam, że marzą, by przyjechać w przyszłości na festiwal do Wrocławia.

Posłuchaj wywiadu z Victorią Carmen Sonne, aktorką „Holiday”, nagrodzonego Grand Prix Nowych Horyzontów w 2018 roku. 

Rozmowa z Victorią Carmen Sonne jest też do przeczytania poniżej. 

Rozmawia;liśmy też  z Jonasem Dasslerem, przejmującym Herr Honką, ze „Złotej rękawiczki”. Filmu, który był jednym z wielkich przebojów zeszłorocznych Nowych Horyzontów. Posłuchaj:

Rozmowa z Jonasem Dasslerem jest też do przeczytania poniżej. 

Carmen Sonne i Dassler, u boku między innymi Bartosza Bieleni, znaleźli się w gronie tegorocznych European Shooting Stars podczas Berlinale. Na festiwalu w Berlinie, dzięki uprzejmości ESS, zarejestrowaliśmy rozmowy z gwiazdami Nowych Horyzontów. 

PRZECZYTAJ WYWIAD Z VICTORIĄ CARMEN SONNE:

Jan Pelczar: Dwa lata temu na Nowych Horyzontach we Wrocławiu „Holiday”, w którym zagrałaś główną rolę, dostał Grand Prix. Teraz na Berlinale, jako European Shooting Star, mówisz, że w rodzimej Danii takich filmów kinomani nie oglądają. 

Victoria Carmen Sonne: To prawda. Co mogę powiedzieć? Trudno jest przyciągnąć Duńczyków do kin na ambitne filmy. Przegrywamy z platformami streamingowymi, szczególnie, że bilety do kina są w moim kraju bardzo drogie. To nie jest rozrywka dla każdego. Wyjście do kina nie jest traktowane jako ważne wydarzenie, to ma być przede wszystkim dobrze spędzony czas, a ludzie lubią to, co już dobrze znają. Jeśli zobaczą w repertuarze film Marvela, to zdecydują się na gwarancję określonej rozrywki, a to nie pomaga mniejszym, bardziej eksperymentalnym filmom. 

Z perspektywy polskich kinomanów duńskie aktorki i aktorzy żyją w raju, mogą zagrać u von Triera, Vinterberga, teraz u Isabelli Eklöf. Z tego, o czym opowiadałaś w Berlinie, wynika, że jest druga strona medalu – nawet pracując z najwybitniejszymi artystami, nie będziesz w stanie się utrzymać. 

To trudne pytanie. Nie wiem, czy w odpowiedzi uda mi się dobrze uchwycić te realia. Powinnam po prostu powiedzieć, że jestem biedna. Bo taka jest prawda. 

Jak to możliwe, skoro słyszymy o ogromnych funduszach, jakie w Skandynawii wspierają produkcje filmowe i teatralne? 

One istnieją, ale to jest zupełnie inna kwestia. Mamy wiele funduszy wspierających kino, głównie inwestowanych w filmy o komercyjnym potencjale. One mają duże budżety, ale poza Danią nikt ich nie ogląda. Są też pieniądze dla filmów, o których słyszałeś, bo jesteś krytykiem i dziennikarzem filmowym, tych, które trafiają na festiwale. Ale honoraria, za pracę nad nimi nie są lukratywne i nie powstaje ich zbyt wiele. Pod tym względem sytuacja w moim kraju nie jest szczególnie wyjątkowa. Nie stosuję żadnych podziałów, mogę grać w komercyjnych filmach, które pozwolą mi zarobić i eksperymentować. Czasem trudno przewidzieć, która z produkcji stanie się kasowym hitem, a która nie wyjdzie poza festiwale. Dla mnie najważniejsza jest sama rola i pomysł na określony projekt. Jeśli polubię scenariusz, znajdę w nim coś interesującego, to nieważne, czy to będzie kostiumowe kino, film o superbohaterach, czy kino artystyczne. Może to wyróżnienie, przy okazji którego rozmawiamy, pozwoli mi mieć większy wybór. 

Na festiwalach można spotkać gwiazdy światowego kina, które wspominają jak zaczynały pracę z wybitnymi kiedyś reżyserami, gdy jeszcze nikt o nich nie słyszał. Tegoroczne Berlinale to np. Cecilia Roth i opowieści o początkach Pedro Almodovara. Wróżysz którejś z postaci, u której wystąpiłaś barwną karierę i widzisz szansę na dekady wspólnej pracy? 

Czuję dużą więź z twórcami, z którymi pracowałam. Ze wspomnianą Isabellą Eklöf, z autorem „Piosenek w słońcu” Kristianem Sejrbo Lidegaardem, ze znanym publiczności Nowych Horyzontów Hlynurem Palmassonem, u którego wystąpiłam w Zimowych braciach. Później zrobił wspaniały „Biały, biały dzień”. Z nim mogłabym pracować zawsze, w każdej chwili. Bardzo go lubię, podobnie mam z Marie Grotho Sorensen, reżyserką „Psychosia”. Ta więź rodzi się, kiedy razem zaczyna się karierę i równolegle rozwija. 

Na ile ważna była u wrót tej kariery wygrana na Nowych Horyzontach? Czy usłyszałaś w Danii cokolwiek o wrocławskim Grand Prix dla „Holiday”? 

Słyszałam bardzo dużo. Isabella opowiadała ekipie wiele o festiwalu i swoich przeżyciach we Wrocławiu. Byliśmy bardzo podekscytowani, bo słyszeliśmy, że macie niesamowitych widzów i doskonały wybór filmów. W programie widziałam tytuły, które sama chciałam zobaczyć. Byłam dumna, że film, w którym zagrałam dostał się do takiej selekcji i kiedy został później nagrodzony. 

We wspomnianej „Psychosii” grałaś u boku Tryne Dyrholm, którą podziwialiśmy niedawno jako tytułową „Królową kier”, czy partnerowanie wybitnej aktorce jest dla kogoś u progu kariery rodzajem szkoły filmowej?

To moja bliska przyjaciółka. Bardzo ją lubię, znamy się od lat. Zawsze czułam, że uczę się od niej wiele nawet, kiedy rozmawiamy. Jest wspaniałą osobą, inteligentną kobietą, samo przebywanie z nią bywa inspirujące. Zawsze oglądam filmy, w których występuje, lubię jej role. Szansa, by wspólnie pracować to coś wspaniałego. Dobrze nam się słucha siebie nawzajem, a w przypadku tak intensywnego planu filmowego to niezwykle pomocne. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze będziemy razem pracować. To wielka inspiracja. 

PRZECZYTAJ WYWIAD Z JONASEM DASSLEREM:

Jan Pelczar: Wrocław to dom Nowych Horyzontów. Na tym festiwalu miała miejsce premiera Złotej rękawiczki, którą później pokazano w Polsce jedynie na paru seansach. Film, który mocno skrytykowano na zeszłorocznym Berlinale jest dla mnie jednym z najlepszych w ostatnich latach. Publiczność we Wrocławiu może nie podzieliła w całości mojego zachwytu, ale także nie rozumiała skąd zniesmaczenie krytyków z Berlina. 

Jonas Dassler: To, jak film przyjęto po światowej premierze, do pewnego stopnia mi się spodobało. W sztuce nie ma podziału na słuszne i niesłuszne, nie da się tego tak pomierzyć. Filmy muszą być poddawane dyskusji. Po to je robimy, by pozostać w kontakcie z innymi, by zaoferować inne spojrzenie na dany temat, by popatrzeć nieco inaczej na ludzi, o których opowiadamy. Jeśli są widzowie, dla których film jest okropny, a inni są nim zachwyceni, to dla mnie dobrze. To lepsze niż, kiedy cała publiczność mówi: to był miły film, ale jest po chwili gotowa, by obejrzeć następny. Dlatego potraktowałem to jako dobry omen. A dlaczego tak wiele osób zareagowało na nasz film w tak mocny sposób? Chociaż opowiadamy historię z przeszłości, to wciąż ma ona silny związek z tym, co przeżywamy teraz. To w końcu naprawdę obrzydliwa historia człowieka, który zamordował wiele kobiet. Opowiada o przemocy wobec kobiet, a ta jest wciąż częścią naszego społeczeństwa. 

Oby tylko Fatih Akin nie miał problemów z pozyskaniem funduszy na kolejne filmy. Jak on się miewa? 

Możesz go zapytać. Szczerze mówiąc nie wiem, chociaż oczywiście pozostajemy w kontakcie, nieco się zaprzyjaźniliśmy. Wiem, że pisze teraz serial o Marlenie Dietrich. "Złota rękawiczka" nie była kompletną klapą, dzięki widzom i festiwalom, takim jak wrocławski. Pojawiła się na takich imprezach w wielu krajach, ma swoich fanów na całym świecie. To nie jest film, który został wyprodukowany, by podbić box office. Jestem wdzięczny, że na świecie jest tyle festiwali, które wciąż pokazują nasz film. 

Był pan wcześniej fanem Fatiha Akina? 

Ciągle jest i był od lat mojej młodości, od której nie minęło właściwie tak wiele czasu, jednym z moich ulubionych reżyserów. Dorastałem, oglądając Głową w mur, Soul Kitchen, Na krawędzi nieba.  Wychowywałem się na tych filmach. W niemieckiej kinematografii to naprawdę ważna postać. On kręci prawdziwe kino. Z każdym kolejnym filmem wymyśla siebie na nowo. Soul Kitchen to komedia, W ułamku sekundy - thriller akcji, Złota rękawiczka jest niemal jak kino grozy, ale znów - jak zawsze u niego - bardzo kreatywne. Dla mnie telefon od Fatiha Akina był niewiarygodnie ważnym wydarzeniem. Musiałem wziąć sporo głębokich oddechów, by powiedzieć do słuchawki choćby "OK. Miło, że zadzwoniłeś". 

Pan również zdaje się odkrywać na nowo z każdą rolą. Metamorfozy są ogromne. 

Każdy film to zupełnie nowe wyzwanie. Nowy rozdział i nowe odkrycie. Nowa podróż za każdym razem. Jestem bardzo wdzięczny za swoją pracę. Mam niezwykłe szczęście, że dostaję szanse i mam okazję, by zmierzyć się z tak różnymi bohaterami. 

Na tegorocznym Berlinale, u boku m.in. Bartosza Bieleni, był pan jedną z European Shooting Stars. 

To niesłychane przeżycie być częścią tej ekipy. Pokazują mi wspaniałe role w ciekawych filmach, to niezwykle inspirujące. Jestem szczęśliwy, bo dzięki temu odnoszę wrażenie, że europejskie kino naprawdę żyje i jest pełne utalentowanych młodych reżyserów, którzy sięgają po nowe tematy. Żyjemy we wspaniałych czasach dla kinematografii. 

Wiem, że nie oglądał pan jeszcze "Bożego ciała", ale jest w miarę na bieżąco z polskim kinem.  

Trzy lata temu obejrzałem nagrodzony na Berlinale film Twarz. To był niesamowity film. Od dawna bardzo podziwiam polskie kino. A tak w ogóle to mam też polskie korzenie. Mój dziadek urodził się we Wrocławiu Stamtąd pochodzi moja rodzina, ale ja sam nigdy w waszym mieście nie byłem, ale znamy historię. Przed wojną to była część Niemiec. czuję sporą więź z Polską i polskim kinem. 

Zapraszamy na Nowe Horyzonty. Z kolei wrocławian możemy zaprosić do Berlina, by obejrzeli Jonasa Dasslera w teatrze. 

Występuję na stałe w teatrze imienia Maxima Gorkiego. Jestem częścią zespołu. Każdy spektakl daje mi ogromną radość. To sól aktorstwa. Dzielisz czas i przestrzeń z publicznością. Z obcymi, którzy przyszli cię zobaczyć i ze znajomymi, z którymi grasz na scenie. Kocham wymianę, do której wtedy dochodzi. Bartosz Bielenia powiedział na naszej konferencji prasowej, że kiedy trwają próby nie ma dobrego i złego wykonania, po prostu grasz, nie ma tej koncentracji na końcowym efekcie. Nie musisz od razu mieć gotowej roli. Dostajesz możliwość popełniania błędów. Według mnie to bardzo ważne, że dostaję przestrzeń na błądzenie, mylenie się. Jesteśmy ludźmi, nie jesteśmy perfekcyjni, nie jesteśmy maszynami do grania, musimy znaleźć drogę, a najlepiej uczymy się na błędach. Teatr daje miejsce na ich popełnianie, więc daje też możliwość, by ciągle uczyć się aktorstwa. 

 

REKLAMA

To może Cię zainteresować