25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy **** [RECENZJA]

Z całym przekonaniem mogę stwierdzić tylko jedno: „25 lat niewinności…” powinien zobaczyć każdy, tak jak każdy powinien poznać opisaną w nim sprawę i wyciągnąć z niej własne wnioski. Jako jeden z tych, którzy w dziennikarskiej pracy powielali przez lata opinie zawarte w wyroku skazującym Tomka Komendę, bez kwestionowania i zadawania pytań, wyciągam taki, że nie ma sytuacji jednoznacznych, a słowa warto ważyć zawsze. Stąd też płynie podstawowy zarzut do samego filmu: posługując się schematami kina popularnego skręca w stronę historii, w której jest czarne i białe, funkcjonariusze z piekła rodem, przedstawiciele niewzruszonego systemu i ostatni sprawiedliwi. Za mało tu zaznaczenia, że wszyscy dźwigamy swój ciężar odpowiedzialności. Zbrodnia miłoszycka była wyjaśniana w taki, a nie inny sposób, nie w próżni, a w konkretnej przestrzeni. W filmie Jana Holoubka mocno wybrzmiewa teza, że to ludzie władzy i porządku, dla własnego spokoju, poświęcili człowieka i rodzinę. Tragedia bez wyjścia rozgrywa się między matką a synem, ich relacja, nastawiona na najcięższe próby, jest na ekranie siłą i dobrem.
„25 lat niewinności…” to w istocie trzy filmy w jednym – poruszający obraz tragicznej relacji matki i syna, trzymający w napięciu kryminał o dochodzeniu do prawdy i trudny do oglądania portret więziennej gehenny głównego bohatera. W jaki sposób Komenda wpadł w swoją matnię? Scenarzysta Andrzej Gołda odpowiedź dawkuje w serii retrospektyw.
Możecie, jak wiele osób, znać tę historię z relacji telewizyjnych, artykułów i reportaży, znać na pamięć przebieg jej głównych punktów zwrotnych, ale film i tak będzie trzymał w napięciu. Zawdzięcza to przemyślanej konstrukcji, która do pewnego momentu pokazuje nam świat z perspektywy bohatera, ale dopiero po jakimś czasie ujawnia, że miał on też coś do ukrycia. W międzyczasie zyskujemy też perspektywę jego matki oraz policjanta, który po latach zacznie się domyślać, że karę za gwałt i zabójstwo nastolatki odsiaduje od kilkunastu lat niewinny człowiek.
Gdyby ktoś stworzył fikcyjną historię, zawierającą tyle nieprawdopodobnych zwrotów i niewiarygodnych sytuacji, co sprawa Tomka Komendy, to uznalibyśmy całość za wyolbrzymioną do granic przesady. Trudno nie zauważyć, że niektóre dramatyczne aspekty były przez twórców tonowane. Szczególnie w scenach więziennych, gdzie widz musiał dostać sygnał, że bohater przeszedł piekło, ale jednocześnie wytrzymać to, co widzi na ekranie i nie uciec z kinowego fotela.
-90357.jpg)
Pośród zarysowanych mocnymi środkami, wprowadzanych na zasadzie ostrych kontrastów, postaci drugiego planu, najczęściej czyniących zło lub zachowujących wygodną obojętność, automatycznie wybijają się najważniejsze trzy kreacje. Piotr Trojan przeobraża się w Tomka Komendę przekonująco, niczym aktorzy z najsłynniejszych hollywoodzkich ról wcieleniowych. Agata Kulesza poruszy najbardziej skamieniałe serca kreacją Teresy Klemańskiej, nazwanej już nie tylko przez syna najlepszą matką na świecie. Wreszcie Dariusz Chojnacki czyni z Remigiusza Korejwo prawdziwego „czystego Harry’ego”. Jego postaci oraz prokuratorskiemu duetowi Robert Tomankiewicz-Dariusz Sobieski (w tych rolach Łukasz Lewandowski i Mikołaj Chroboczek) chciałoby się sekundować w kryminalnym serialu.
-90358.jpg)
Większość ról i sporą część narracji można oceniać jako nienaganne, ale do części zabiegów formalnych można mieć zastrzeżenia. Montaż równoległy pomiędzy scenami seksu oraz gwałtu zakończonego mordem, sposób wprowadzenia epizodu prawdziwego Tomasza Komendy i łopatologiczna piosenka Kazika na napisach końcowych należą do tych, które budzą mój największy opór. O wiele sugestywniejsze od mocnych środków wyrazu są detale, po które też udało się sięgnąć – reakcja Tomka na zmieniony Wrocław, zasłaniany telewizor z Małyszem, czy Krzysztof Ibisz, którego zobaczycie i na ekranie telewizora jednego z bohaterów i przed filmem w zwiastunie jakiejś kolejnej żenującej polskiej produkcji niby kinowej, a jednak telewizyjnej. „25 lat niewinności…” na tle reklamowanych przed seansem rozmaitych filmów z Tomaszem Karolakiem i inną plejadą celebrytów polskiego kina, jawi się jako dzieło wybitne. Do festiwalowych hitów, którymi nasza kinematografia chwali się przed światem, zabrakło powściągliwości w stosowaniu popularnych schematów oraz innego spojrzenia na fakt, że bohater, któremu widzowie towarzyszą w niemożliwej misji oczyszczenia się z zarzutów, marzy o posiadaniu własnej myjni.






