Recenzje Dagmary Chojnackiej: "Don Juan" i wspomnienie Krystyny Meissner [PODCAST]

Dagmara Chojnacka | Utworzono: 21.02.2022, 16:30 | Zmodyfikowano: 21.02.2022, 16:30
A|A|A

Balet "Don Juan" do muzyki Glucka w reżyserii i choreografii Giorgio Madii. to pierwsza premiera tego roku w Operze Wrocławskiej. Wyjątkowo nowoczesna dowcipna i... erotyczna.

Posługując się kategoriami dzisiejszej psychologii, Don Juan jako bohater dramatów, oper i baletu jest hedonistą, egoistą, narcyzem, ma z pewnością rysy socjopatyczne, jest prawdopodobnie seksoholikiem… Jednym słowem, swój chłop. Nawet gdyby porównać go z takim Oszustem z Tindera, to wciąż niezły z niego zawodnik. W operze Mozarta Don Giovanni, służący Leporello wylicza, ile pań padło jego łupem: 640 we Włoszech, 231 w Niemczech, 1003 w Hiszpanii... W sumie 2065. A nie było samolotów, smartfonów i internetu! Don Juan narodził się literacko hen w roku 1630! Z podań ludowych stworzył go Tirso di Molina. A potem kariera Pana Jana ruszyła pełną parą. Jedną z mniej znanych wersji przygód Don Juana jest właśnie ta baletowa. Ale dla historii baletu jest ona przełomowa: bo choć utwór skomponowany przez Christopha Willibalda Glucka w roku 1761 miał tylko 20 minut, ale był pierwszym na świecie baletem, który opowiadał jakąś historię! Wcześniej podziwiano tylko techniczne popisy tancerzy.

Wrocławska premiera baletowego Don Juana jest wiernym przeniesieniem bardzo znanego i udanego spektaklu, który miał premierę w Berlinie w 2014, był też grany w Estonii w 2016. Nie tylko ta sama reżyseria i choreografia, ale też scenografia i kostiumy. Za to nasi są wykonawcy, czyli świetny zespół baletowy i rewelacyjna orkiestra Opery Wrocławskiej pod batutą Adama Banaszaka. Jeśli nawet ktoś szczerze nie lubi baletu (albo go nie zna i się boi) – to ten spektakl polecam! Wyjątkowe poczucie humoru, świetne tempo, taniec łączący tradycję i nowoczesność (wiele elementów tańca współczesnego, a nawet pantomimy i akrobacji, a przy tym klasyczne „pląsy na pointach”, odniesienia do commedii dell’arte). Do tego naprawdę dobre aktorstwo.

Żeby państwa zachęcić - oto pierwsza scena, rozgrywająca się na uwerturze: w wielkim lustrze, które zajmuje niemal całą scenę, odbija się fasada kamienicy. Najpierw słyszymy odgłosy niewątpliwie udanego seksu, po czym z jednego z okien chyłkiem umyka nagi kochanek… O mało nie spada z wąskiego gzymsu! Po chwili z innego okna wynurza się kolejne męskie ciało i chyc, na niższe piętro. Cała scenografia oczywiście leży na scenie. Trick doskonale znany z filmów, zabawny, ale jakże trudny do „zatańczenia”. I od razu mamy dobry humor, i pewność, że to będzie udany wieczór!

Autorem tej realizacji jest Włoch, Giorgio Madia, który sam był kiedyś wybitnym tancerzem (tańczył i u Bejarta, i z samym Barysznikowem), a potem zaczął karierę choreografa. Jego pomysł na baletowego Don Juana wymagał przemyślenia całej historii na nowo i zaproponowania takich rozwiązań, by z barokowej ramotki zrobić coś porywającego. Pamiętajmy, że oryginalna muzyka tego baletu miała zaledwie dwadzieścia minut. Wiele światowych produkcji robiło takie kompilacje – trochę Glucka trochę innych barokowców, albo ożenek z Mozartem. I ponoć nigdy to za dobrze nie wychodziło. Zresztą nawet wielki Carlos Saura zaliczył filmową klapę, kiedy sobie skompilował Don Juana, Casanovę, Mozarta i uwodziciela Lorenzo da Pontę. (Jest taki film „Ja, Don Giovanni”, nie polecam…).

Natomiast Giorgio Madia przestudiował wszystko, co Gluck skomponował i tak podobierał dodatkowe fragmenty jego muzyki, że tworzą idealną całość, która trwa 90 minut. Podzielił spektakl na sceny, a w przerwach między nimi w ogóle nie ma muzyki, albo są to fantastyczne intermedia, których głównym bohaterem jest Diabeł, a raczej Szatan – bo to nie jest jakiś szeregowy demonek! Diabeł (w tej roli na premierze absolutnie rewelacyjny Andrzej Malinowski) pojawia się zawsze w asyście pięknej skrzypaczki (Anna Czeremak) On jest duchowym alter ego Don Juana, a ona…? Może muzą ich obu? Przemierzając scenę za każdym razem inaczej, Diabeł i jego muza są jakby kolejnymi odsłonami naszych pragnień pożądań, pychy. W pewnym momencie Diabeł tańczy z Don Juanem i jest to, dla mnie przynajmniej – chyba najbardziej zmysłowy ze wszystkich duetów tego spektaklu!

Świetnym, bezwzględnym i pięknym Don Juanem jest znany wrocławski solista, Łukasz Ożga. A rolę ma niełatwą, bo tańczy bardzo wymagającą choreografię z aż trzema różnymi partnerkami, które rozkochuje w sobie uwodzi, posiada, porzuca, odtrąca. Partnerują mu znakomite artystki: Sherley Beillard (ach, jaki erotyczny ten duet z nią!), Anna Mendakiewicz (rozdarta moralnie, piękna uwiedziona zakonnica), i dziecięco wręcz miniaturowa Miho Okamura (przy tym uwodzeniu możemy być na bohatera szczerze wściekli…).

Mnie uwiódł jednak… nieoczywisty służący Zanni (u Mozarta to właśnie słynny Leporello). W tej roli japoński tancerz Kei Otsuka stworzył totalnie współczesną, mega komiczną postać! W jego tańcu jest wszystko: od klasyki, przez pantomimę, akrobacje, commedię dell’arte. Trochę Arlekina, trochę sukinsyna. Perwersyjny Don Juan jego też chyba uwodzi… Chyba nawet na pewno…
Kostiumy są rewelacyjne. Minimalistyczne, puszczają oko i do historii, i do perwersji. (można poszukać na Youtube filmików promujących spektakl w Berlinie, tam doskonale widać, o co chodzi). Cały corps de balet (czyli zespół poza solistami), który jak antyczny chór jest komentatorem wydarzeń, zasługuje na ogromne brawa.

Reasumując: baletowy Don Juan w Operze Wrocławskiej wart jest grzechu!

Dagmara Chojnacka bardzo osobiście wspomina byłą dyrektor Teatru Współczesnego i Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Dialog, Krystynę Meissner.

Wczoraj rano zmarła Krystyna Meissner. Pani Dyrektor. Tak zawsze się do niej zwracałam. Od początku naszej znajomości, kiedy zaprosiła mnie do współpracy przy Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Dialog. Wiele lat później, kiedy już doskonale się znałyśmy, po kilku humorystycznych awanturach, że sobie nie życzy „paniodyrektorowania”, usiłowałam powiedzieć „Krystyno”, ale poległam. Do Pani Dyrektor, Żelaznej Damy teatru, po prostu nie można było się zwracać inaczej.

Przy festiwalu pracowałam jako tłumaczka (i na żywo, i przekładając scenariusze spektakli „do świecenia”), przy kilku edycjach robiłam też tzw. Informator (który czasem przybierał rozmiary pokaźnych książeczek – tam były wywiady z reżyserami, ich sylwetki, opisy spektakli, fragmenty recenzji). I czy wyobrażacie sobie, że Pani Dyrektor czytała osobiście każdy tekst!

Kiedy wczoraj rozłożyłam przed sobą te informatory, zaszokowała mnie ilość genialnych spektakli, które podczas tych festiwali miałam okazję zobaczyć! Dzięki Krystynie Meissner. Życia by nie starczyło, żeby świat zjechać i samemu tyle zaliczyć. Z kolei artyści ze świata mogli właśnie we Wrocławiu zobaczyć polski teatr. W ramach festiwalu były też świetne międzynarodowe warsztaty dla młodych krytyków (kiedyś krytycy chcieli się uczyć, jak pisać o teatrze, serio!), były spotkania z artystami otwarte dla publiczności, były panele dyskusyjne. To nie był taki festiwal, że ludzie przyjdą, zobaczą i się rozejdą. „Dialog” naprawdę, bez ściemy, rozpoczynał rozmowy, dyskusje spory. Myślę, że takie zjawiska, jak i dobrą sztukę w ogóle, docenia się dopiero po czasie, z dystansu, że dopiero życie weryfikuje, na ile nas te spotkania zmieniły, pokazuje, że dobry teatr zostawia w nas ślad.

Jako dyrektorka teatru Współczesnego po każdej premierze pisała osobiście liścik do każdego aktora, który dołączała do kwiatów. Czy macie jeszcze te bileciki?

Znała chyba cały europiejski teatralny świat, i kawał światowego teatralnego świata. Patrick Penot, były dyrektor teatru w Lionie, napisał wczoraj:

To był zadziwiający żywioł! Spotykałem ją wszędzie – od Belgradu po Nitrę, od Santiago de Chile po Wilno. Zawsze skoncentrowana, zawsze „w pracy”, zawsze niezmordowana! A z Dialogu uczyniła takie piękne okno na świat dla polskiej sceny. Tak, naprawdę, to była wielka dama teatru europejskiego.

REKLAMA

To może Cię zainteresować