Recenzje Dagmary Chojnackiej: „Opowieści z wielkich bloków", „Czułość. Poradnik zdrowego egoizmu" [PODCAST]
Natalia Kabanow
„Opowieści z wielkich Bloków" to spektakl, który miał opowiadać o możliwości komunikacji mimo różnic i podziałów. Tymczasem zawiodła... komunikacja z widzem. Uwaga: nie polecamy spektaklu dla dzieci wrażliwych i dla dzieci uchodźców z Ukrainy.
OPOWIEŚCI Z WIELKICH BLOKÓW, czyli Zadymiarze Marzeń.
Mamy bardzo trudny czas. Wymaga siły, ale też spokoju, empatii i wyjątkowej wrażliwości. Media przekazują porady psychologów, którzy ostrzegają rodziców i opiekunów dzieci, by szczególnie zadbać o to jakie treści i w jakiej formie do dzieci teraz docierają.
Dlatego z ogromnym smutkiem, po solidnym namyśle, chcę przestrzec przed nowym spektaklem proponowanym we Wrocławskim Teatrze Lalek. To jest oczywiście moje prywatne zdanie, ale uważam, że w takiej formie, jak to zostało pokazane podczas sobotniej premiery, spektakl „Opowieści z wielkich bloków" może być dla dzieci traumatyzujący. I nie tylko dlatego, że jest po prostu i zwyczajnie niedobry.
Gdyby to było jeszcze kilka tygodni temu – pewnie bym żartowała, że może on skutecznie zniechęcić młodych widzów do teatru. Ale w czasie toczącej się w Ukrainie wojny, środki przekazu użyte w tym spektaklu mogą, nie tylko moim zdaniem, przyczynić się do retraumatyzacji dzieci uchodźców, gdy takie się na widowni znajdują. Również polskie dzieci, jeżeli są bardziej wrażliwe, lub były narażone na oglądanie drastycznych wiadomości, mogą zareagować nie najlepiej...
Ogromna szkoda, bo bardzo na „Opowieści z wielkich bloków" czekałam, jako na nowy tytuł w repertuarze, który obiecywał, że będzie oswajał młodych widzów z innością i z problemem wykluczenia.
Co ze spektaklu zrozumiałam:
Weronika ma 11 lat. Mieszka z okropnie znerwicowaną i wrzeszczącą mamą w malutkim mieszkaniu w blokowisku. Uwielbia grać w koszykówkę, dosłownie „śpi z piłką". Jednak obudzona rankiem strasznie krzyczy, dziwnie macha rękami, wydaje z siebie nieartykułowane dźwięki. Jest bardzo agresywna i nieprzyjemna dla mamy. Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam, że dziewczynka jest głucha... Sporo dzieci na widowni podobno w ogóle tego nie pojęło.
Lato. Wakacje. Mama pracuje, tato zarabia gdzieś za granicą. Mama boi się zostawiać córkę samą, boi się puszczać ją na podwórko. Płaci sąsiadce Serafinie za to, że ta „przechowuje" u siebie Weronikę przez czas pracy mamy. Wyluzowana sąsiadka zachowuje się dość dziwnie. Na przykład namawia dziewczynkę na wyrwanie się na wolność...
Pewnego ranka Serafina w ogóle nie otwiera drzwi i zdesperowana matka zostawia dziecko samo w domu. Weronika pakuje do plecaka ukochaną i piłkę, plastikowy miecz „Ninja", na swoją potwornie ohydną sukienię z falbaną wbija podkoszulek koszykarski i wyrusza po przygodę...
Po wyjściu z mieszkania dziewczynka spotyka trzy dziwne stwory – ubrane w bardzo wypasione puchowe kurteczki, z różkami na głowach i ogonami. Przez jakiś czas wydaje się, że owe bytka to roztocza, ale potem mówią nam, że żywią się pomidorową i roztoczami, więc w sumie nie wiadomo. Jednym z nich jest nie wiedzieć czemu mama Werki, innym tata, a trzecim bardzo przystojny młody człowiek z wadą wymowy. Roztoczaki- potworniaki żyją w tym blokowisku ponoć już 120 lat (czyli mamy jakąś postapokaliptyczną dystopię i pewnie dlatego wszystko jest takie brzydkie, porozwalane, brudne i chore). Bytka bardzo chcą się wydostać poza blokowisko. Werki się boją, bo wykrzykuje dziwnie i macha rękami. Między sobą wymieniają kwestie rodem z przestarzałych podręczników psychologii... Coś w stylu „mogę tu z tobą zostać w tym egzystencjalnym marazmie"! Serio! Między nimi snuje się ta spoko hipiczna sąsiadka Serafina, oni jej chyba nie widzą, ale ona bawi się doskonale, czasem razem coś zaśpiewają (ten przystojny niestety też fałszuje, no ale jak się ma tak dobre samopoczucie, to najwyraźniej ani warsztat aktorski, ani słuch, ani dykcja nie są potrzebne). Po wielu dziwnych dialogach roztoczaki- niesporczaki uciekają, a Werka wraca do mamy, i nawet tato dzwoni z zagranicy, że kocha.
Brawa. Ukłony. Flaga Ukrainy.
Niestety w tzw. „międzyczasie", mamy scenografię przypominającą wojenne gruzy, przemysłową ilość nie wiadomo po co puszczanych na scenę i widownię śmierdzących dymów, dźwięki przypominające syreny alarmowe, ostre światła punktowe, światła stroboskopowe, tło muzyczne często brzmiące jak nadciagająca burza, lub dalekie bombardowanie.
Bardzo kibicowałam dwóm osobom: absolutnie rewelacyjnej, jakby przybyłej z innej planety performatywnej, Annie Makowskiej- Kowalczyk, grającej Serafinę i Elżbiecie Resler, tłumaczce języka migowego, która siedząc z boku sceny cały spektakl „migała" i całą sobą przekazywała. Obie panie mogłyby spokojnie przedstawić tę historię. Makowska by też zaśpiewała i zatańczyła. I może zrobiłaby to własnymi słowami, nie korzystając z tego perwersyjnie psychologizującego tekstu....
Jeżeli macie ochotę i jesteście ciekawi, jak z empatią, humorem i inteligentnie przełamywać bariery – polecam spektakl W tłumaczeniu - performatywny monodram Adama Stoyanova, głuchego poety i aktora do zobaczenia w Teatrze Współczesnym.
A dyrekcję Wrocławskiego Teatru lalek pokornie proszę o zadanie sobie pytania: czy gdybym miał w tej chwili pod opieką dziecko, które właśnie uciekło spod bomb, to zabrałbym je na spektakl „Opowieści z wielkich bloków" ...?
„Czułość. Poradnik zdrowego egoizmu". Pod tym polskim tytułem kryje się wielki światowy bestseller autorstwa Sophie Mort. To prawdziwa, uczciwa, super skondensowana „Instrukcja bycia człowiekiem". Jak funkcjonujemy i co możemy zrobić, że by dobrze z siebie samych korzystać? W prezencje niespodzianka: ćwiczenia antystresowe.