OSCARY 2015: Przewidywania Iana Pelczara
Neil Patrick Harris
Prowadzący tegoroczną galę odwiedzał przed laty nasze telewizory jako Doogie Howser – student medycyny, Wtedy Oscary budziły większe emocje. Nie było internetu, nie znaliśmy przebiegu całego oscarowego sezonu, z tym wiązała się większa liczba zaskoczeń. Jak w sporcie – gdy widziało się w ciągu roku jeden mecz Arsenalu, porażka bolała miesiącami.
Dziś mecze angielskich klubów można oglądać co tydzień. Przesyt pozbawia zaskoczeń. Zanosi się na kolejną noc zakreślania kwadracików z niewielką szansą na prawdziwe zaskoczenie. Większość kategorii ma żelaznego faworyta, najwyżej dwóch. Największe niewiadome dotyczą charakteryzacji i efektów wizualnych. Na szczęście przewidywalność i niski poziom tegorocznych oscarowych filmów nie zepsuje nocy polskim kinomanom – ich będzie trzymała w napięciu więcej niż jedna kategoria.
|
Będzie największy polski sukces w historii Oscarów? Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jeśli nie, to znów będzie można o wszystko obwinić Rosjan. Pieniądze postawiłbym jednak na zwycięstwo „Idy”, choć i sukces „Lewiatana” nie będzie zaskoczeniem. W tegorocznej piątce nie ma słabych ogniw. Szkoda „Turysty”, ale i „Dzikie historie” i „Tibuktu” mają swoich wiernych fanów. Najbardziej zaskoczony byłem obecnością w finale estońskich „Mandarynek” (uparcie zwanych przez kinomanów gruzińskimi).
Mniej szczęścia będzie miała „Nasza klątwa”, skazywana na pożarcie w kategorii najlepszy dokument krótkometrażowy. Fala popularności „American Sniper” może pomóc filmowi o pomocowej linii telefonicznej dla weteranów wojennych. Jeśli ktoś może produkcji „Crisis Hotline. Veterans: Press 1” pokrzyżować szyki, to drugi z polskich filmów nominowanych w tej kategorii – „Joanna”. I za taki werdykt warto trzymać kciuki. Bardziej emocjonujących, stawiających ciekawsze znaki zapytania, momentów na nadchodzącej gali nie będzie.
„Idzie” dałbym najchętniej dwa Oscary – Łukasz Żal i Ryszard Lenczewski większych szans nie mają. Autorzy zdjęć do filmu nieanglojęzycznego dostawili statuetkę od Amerykańskiej Akademii Filmowej tylko raz w dziejach. Wygra – drugi raz z rzędu – Emmanuel Lubezki. Będzie to uznanie dla jego kreatywności i innowacyjności. Tworzący ekranowe dzieła sztuki Roger Deakins na swojego Oscara musi jeszcze poczekać. Tym razem nie mam wątpliwości – głupio by było, gdyby po nominacjach za genialne filmy braci Coen, Oscar przyszedł do niego po biograficznym „produkcyjniaku” Angeliny Jolie. Czułby się wtedy fan Deakinsa tak, jak czuć się będzie najbliższej nocy fan Julianne Moore. Znakomita aktorka dostanie Oscara za występ w jednym ze słabszych filmów swojej kariery, Podobnie jak przed laty Jessica Lange. „Still Alice” należy do wielu nominowanych w tym roku filmów słusznych, ale schematycznych. W poznanej przeze mnie właśnie gwarze, dotyczącej innej dziedziny twórczego życia, mówi się o takich dziełach: „kotlet schabowy”. Na takie filmy był skazany w „About a Boy”, za sprawą publicznej telewizji, bohater Hugh Granta.
Oprócz „Still Alice” są to także filmy o wiele lepiej zrealizowane, znośniej napisane, a także świetnie zagrane: „The Theory of Everything”, „The Imitation Game”, a do pewnego stopnia także „Selma” i „American Sniper”.
Za arcydzieło może na tym tle uchodzić mój faworyt i ulubiony film tegorocznego oscarowego zestawienia: „The Grand Budapest Hotel”. Złudzeń nie mam. Największa liczba nominacji przyniesie „TGBH” sporo statuetek, może nawet najwięcej dla jednego tytułu w czasie tegorocznej gali, ale głównie w technicznych kategoriach. Przy okazji polegnie Anna B. Sheppard za kostium „Czarownicy”. Wielką radość fanom Wesa Andersona powinien sprawić jego pierwszy Oscar: za scenariusz.
Skrzywdzono „Foxcatchera”, brakiem nominacji za najlepszy film, trudno więc przewidywać, by dostrzeżono film Benneta Millera w innych prestiżowych kategoriach, ale Akademia lubi nagradzać z życia wzięte charakteryzacje. „Whiplash” to tegoroczny listek figowy amerykańskiego kina niezależnego. Do końca powalczy o Oscara za scenariusz, ale dość absurdalnie w kategorii adaptacja (należącej do najsłabiej obsadzonych w tegorocznym rozdaniu). J.K. Simmons to pewniak do Oscara za role drugoplanową, podobnie jak Patricia Arquette, która konkuruje w najsłabszym wyścigu tegorocznej ceremonii. Nie zapadła mi w pamięć żadna z nominowanych kreacji.
Wśród najbardziej prestiżowych kategorii najciekawszy będzie werdykt w sprawie głównej roli męskiej. Eddie Redmayne zagrał Stephena Hawkinga wedle wzorowej oscarowej receptury. Przeszkodzić może mu jedynie sentyment członków Akademii do Batmana, który gra Birdmana. Szanse Michaela Keatona wzrosły, bo film Alejandro Gonzaleza Inarritu, po wpadce na Złotych Globach, znów stał się faworytem oscarowego wyścigu. Już się wydawało, że po Oscary zmierza „Boyhood” i nie będzie potrzebny żaden listek figowy w postaci „Whiplash”.
Richardowi Linklaterowi nogę podstawiły gildie filmowe, wskazując, że wszelkie laury zgarnie „Birdman”. Szkoda. Film, który powstawał kilkanaście lat przegra ze scenariuszem skleconym z bezkresu pretensjonalnych pomysłów. Chyba, że Akademia wyjątkowo nie pójdzie śladem gildii. Wtedy Linklater dostanie na pocieszenie Oscara za reżyserię. I zaczną się wątpliwości, bo to niezwykle rzadkie, by film nagrodzony za reżyserię i montaż nie dostał głównej statuetki wieczoru. Większe zatem prawdopodobieństwo, że Inarritu zabierze Linklaterowi wszystko.