Słodycze w plecakach i pustki na stołówkach (SONDA)
Zdjęcie ilustracyjne: fot. Jessica Lucia via flickr.com under license of Creative Commons
Żywieniowa rewolucja w szkołach - na papierze i w rzeczywistości. Ze szkolnych sklepików miały zniknąć słodycze i niezdrowa żywność. W nielicznych wrocławskich szkołach udało się bez bólu wprowadzić nowe zasady. Ajenci próbują przetrwać. Jedni oferują sałatki, surówki, koktajle, inni już zrezygnowali z prowadzenia sklepików, a jeszcze inni liczą straty i płaczą. Nowe zasady obowiązują od początku września, ale to nie znaczy, że słodycze zniknęły ze szkolnych korytarzy.
Posłuchaj materiału:
fot. Mike via flickr.com / fot. Andre Roberto Doreto Santos via flickr.com)
Żywieniowa rewolucja w szkołach to:
Hania i Ania z podstawówki na Sępolnie mówią, że każdy kto chce ma w tornistrze łakocie.
- Jedzą, ale już ze sklepiku to nie. Wychodzą tam do sklepu kupować słodycze - mówią uczennice.
Rzeczywiście ekspedientka potwierdza, że chmara dzieci wpada do sklepów w przerwach.
- Przychodzą. Przeważnie biorą batoniki, czyli to co zakazane w szkole. Jak przychodzą i mają pieniądze, to wolno im. Każdy klient bierze co mu się podoba - mówi jedna z ekspedientek pobliskiego sklepu.
Ewa Knychalska, która ma maleńki sklepik w szkole przy ulicy Jantarowej próbuje się dostosować.
- Bułki słodkie sprzedajemy, ale są one pieczone bez soli i bez cukru. Piekarze też się dostosowali - mówi Ewa Knychalska.
Wśród ajentów mówi się już nawet o specjalnych odchudzających pączkach. Dietetyczka Marta Grzybek ma wątpliwości.
- Taki zdrowy i ekologiczny, czyli z czego jest zrobiony? Absolutnie ja się nie zgadzam na takie coś i nie chciałabym, żeby moje dzieci jadły takie rzeczy. To jest jednak pączek - mówi Marta Grzybek.
Szefowa wydziału zdrowia w magistracie, Joanna Nyczak, przyznaje, że nie wszyscy ajenci dają sobie radę.
- Zapewne będzie tak, że część sklepików zniknie, ale ja bym się tym nie przejmowała. Jeżeli mamy żywić dzieci w szkole, to żywmy je dobrze - tłumaczy Joanna Nyczak.
Nowe przepisy odbiły się też na szkolnych stołówkach. Dzieci nie chcą pić herbaty bez cukru i niesolonych potraw.
- Przychodzą ze swoją solą i cukrem. Martwi mnie to, że dzieciakom będzie się kojarzyło zdrowe jedzenie z czymś niedobrym - mówią nauczycielki.
I tak już Hania i Ania wolą obiad w pizzerii obok szkoły, bo jak mówią jest tam lepsze jedzenie.
Najbardziej buntują się licealiści. W jednej ze szkół na Krzykach, grupa uczniów gotuje na korytarzu.
- Karol ode mnie z klasy przychodzi na przerwie, podpina toster i serwuje tosty. Zarabia na tym ponad 20 złotych dziennie. Nauczyciele nic z tym nie robią - mówi jeden z uczniów.