Ja, Daniel Blake *****
Jesteś politykiem? Zobaczysz, dlaczego przegrałeś poprzednie wybory. Jesteś u władzy? Zobacz, dlaczego przegrasz reelekcję. Jesteś urzędnikiem? Przypomnij sobie w kinie, że przyjmujesz nie petentów, a ludzi. Jesteś zwykłym obywatelem? Obejrzyj historię, która może być identyczna z losem tych, mijanych obojętnie każdego dnia. Najnowszy film Kena Loacha to spokojny krzyk, ale stanowczy sprzeciw. Od każdego z nas zależy, czy będzie to wołanie na cywilizacyjnej puszczy. Złota Palma w Cannes oznacza jedno: jurorzy postanowili nie nagradzać najlepszego dzieła, a w niezwykle wyrównanym, najlepszym od lat zestawie filmów, wskazać głos, który jest nam dziś najbardziej potrzebny.
Najwyraźniej w skali globalnej wracamy do poczucia, które mieliśmy w Polsce jakieś 20 lat temu. Włodzimierz Nowak opisał wtedy historię kobiety, która rzuciła się z siódmego piętra wieżowca, wraz ze swoim niepełnosprawnym synem. Reporter badał dlaczego w 130-tysięcznym mieście nikt nie zdołał im pomóc. Czy nie zostawiliśmy tej kobiety samej sobie? W reportażu „Cholera z takim życiem” jest cytat z urzędniczki z Opola: „ja do piętnastej nie mogę być człowiekiem. Tylko urzędnikiem”.
Dramatycznych losów nie brakuje na całym świecie. Znamienne są momenty, gdy zaczynamy się im starannie przyglądać, szukać odpowiedzi na istotne pytania. Ken Loach sprawdza dziś, jak działają instytucje socjalne i jaka będzie przyszłość społeczeństwa, które przywykło do schematów i systemowych rozwiązań. Dostrzegamy wskazywane przez niego absurdy w kontaktach z telefoniczną obsługą klienta albo doradcami, rozliczanymi nie z udzielonej pomocy, ale z uzyskanych wyników. W filmie widzimy moment, w którym komedia robi się zbyt czarna.
Historia Daniela Blake’a, stolarza po zawale, który walczy z biurokratyczną machiną, by utrzymać swój zasiłek w czasie niezdolności do pracy, została opowiedziana klasycznie. Komik Dave Johns zagrał rolę życia w dramatycznym filmie, prawdziwej emocjonalnej wyżymaczce. Pętla zaciska się nie tylko na jego bohaterze, także na widzach, wędrujących za nim przez kafkowski labirynt współczesnych paradoksów. Rolę zamku przejął cyfrowy świat. Wykluczeni mogą ujmować się wzajemnie za sobą, ale jeśli nie mają numerka i nie używają poprawnej nowomowy – trafią na bruk.
Daniel wstawia się za poznaną w opiece społecznej samotną matką, która sprowadziła się do Newcastle z dwójką dzieci. W roli Katie wiarygodnie wypada młoda aktorka i dramatopisarka Hayle Squires. Utrzymanie jej bohaterki w mieszkaniu socjalnym w Londynie było dla państwa zbyt kosztowne. Na północy nie potrafi się odnaleźć i trzeba kogoś w równie trudnym położeniu, by zwrócono na nią uwagę. Jeśli udaje nam się poruszać w dzisiejszym świecie bezproblemowo, mamy skłonność do obojętnego mijania innych. Szukania najpierw powodów ich trudnego położenia, a dopiero później punktów wspólnych. Liberalne podejście bywa najwygodniejsze.
Loachowi, z pomocą scenarzysty Paula Laverty’ego, udało się zburzyć to poczucie wygody. Wiem o tym od filmowca, który podczas Nowych Horyzontów odpowiedział taksówkarzowi na pytanie: „dlaczego dziś wszyscy pasażerowie, podróżujący z kina, są zapłakani?”. „Bo była premiera „Daniela Blake’a”. By uzyskać taki efekt Loach i Laverty rozłożyli akcenty w sposób, który jest daleki od neutralności, ale nie nachalny. Urzędnicy chowają się za regułami, by nie tworzyć precedensów. Sąsiedzi albo się lubią, albo wyzywają. Nad każdą relacją wisi zaszczepiony w nas lęk. Jesteśmy jak mały chłopiec, który odreagowuje życie w hotelu socjalnym – słyszy pytanie uruchamiające wyobraźnię, ale milczy, pochłonięty mechanicznym odbijaniem piłki. Odpowie po długim czasie, gdy poczuje się pewniej. Słyszymy, ale się chowamy. Kluczem do tezy reżysera są słowa głównego bohatera, które słyszymy w finale. Kluczem do filmu jest z kolei zdanie Katie: „nie okazuj mi uczuć, bo mnie złamiesz”. Każdy miał swój powód, by zostawić Daniela Blake’a samemu sobie.