Na pokuszenie ****
Już sam fakt, że tak trzyma u nas odwieczną aktualność historia osadzona w czasach wojny secesyjnej, wydaje się wymowny. Na południu USA na pensję trafia ranny żołnierz Północy. Zamiast go bezdusznie wydać wojskom Południa, pensjonarki i nauczycielki otaczają jeńca opieką. Zaczynają, w tajemnicy przed sobą, indywidualną rywalizację o jego względy. Ranny ulega ich urokom. Historia brzmi znajomo? Opowiedział ją przed laty Don Siegel w „Oszukanym”. Żołnierza grał Clint Eastwood. Coppola odwraca perspektywę, ranny bywa przedmiotem. Colina Farrella nie zapamiętamy z tej roli, za to nauczycielki Kirsten Dunst i Nicole Kidman, uczennice Elle Fanning i innych, niuansują nam w przepiękny sposób swoje postaci. Zapaść w pamięć może ich portret zbiorowy albo jedna z indywidualności, do której będzie nam najbliżej. Być może taka, której motywacji nie zrozumiemy.
A co z dyskusją? Wpisują się w nią nawet nieświadomie krytycy filmowi. Gdy zarzucają Coppoli, że odziera swoje bohaterki z psychologii i jako jedyny ich cel pokazuje zdobycie umięśnionego mężczyzny, skreślają prawo kobiet do pragnień i seksualności. „Na pokuszenie” ma w tym względzie najwięcej wspólnego z pierwszym filmem Coppoli – „Przekleństwami niewinności”. I może nie jest równie udane, może jako dzieło kinowe ustępuje pola także „Oszukanemu”, ale perspektywę odwraca umiejętnie. W czasie seansu trudno nawet postawić zarzut, że autorka pominęła kompletnie wątek rasowy, obecny w ekranizowanej powieści Thomasa P. Cullinana i we wspominanej ekranizacji z 1971 roku. Dopiero w publicystycznej debacie wydaje się to istotne. Ale czy krzywdzące?
Coppola odarła swój film z jakichkolwiek problemów poza jednym. Młode kobiety muszą sobie poradzić z tłumionym pożądaniem, z wypartymi pragnieniami, określić się wobec siebie i innych. Zaczynają rywalizować, zwodzić, aż do przebudzenia i solidarności. To mężczyzna staje się tu obiektem i przedmiotem, to on jest nagle do wzięcia i wygrania. Znika dyskusja o jego potrzebach, ich spełnianiu, a także o akceptowanych społecznie granicach „prowokacji” – strojem, czynem, spojrzeniem.
Kiedy siedziałem ostatnio na fotelu u barbera, w salonie niby dla mężczyzn, ale poszerzonym o studio tatuażu i zatrudniającym kobiety, z głośników leciała koncertowa płyta jednej z rockowych kapel. Między piosenkami wokalista pytał, czy to w porządku, by wziąć sobie dziewczynę przyjaciela, publiczność odpowiadała, rockman prowokował, aż w końcu zakrzyknął, że nie można brać dziewczyny przyjaciela, skoro jest wokół tyle innych kobiet, które można sobie wziąć. Nikt się na te słowa z głośnika nawet nie oderwał od czynności usługowych. Kiedy Sofia Coppola kręci film, formalnie zbliżony do pięknie oświetlonej teatralnej farsy z groteskowym finałem, czytam w gazecie, walczącej zwykle o prawa kobiet, głos oburzenia, że bohaterki pukają do drzwi napalonego mężczyzny, ustawiają się pod nimi w kolejce. Kobieca seksualność zostaje nazwana hipokryzją. Zabrakło refleksji, że one też chcą sobie wziąć. I zadają sobie nawzajem pytanie, czy mogą, skoro przyjaciółka też chciała, skoro wokół nie ma żadnych innych mężczyzn, których można sobie wziąć.
Dobrze byłoby obejrzeć „Na pokuszenie” z perspektywy widza znudzonego, zastanowić czego w nim brakuje, by jeszcze mocniej zadziałały portrety dam, by z jeńca uczynić postać mniej papierową. Trudno to zrobić, gdy czyta się, nawet w recenzjach, kwiatki, które wyrosły na braku świadomości o równouprawnieniu.