The Square *****
Zdobywca tegorocznej Złotej Palmy w Cannes polską premierę miał na czterech seansach wrocławskiego festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty. Podczas jednego z nich z przepełnionej sali, wstrząsanej co chwila wybuchami szczerego rechotu, wybiegł widz, oburzony tym, jak można się śmiać na filmie Rubena Ostlunda. W domyśle: śmiać bezrefleksyjnie. Nowy film twórcy „Gry” i „Turysty” udowodnił nam zatem, że wciąż na czasie jest pytanie: „z kogo się śmiejecie? z siebie samych się śmiejecie”. Nawet, jeśli mamy niewiele do czynienia ze światem muzeów, sztuki współczesnej i agencji reklamowych. Wśród pracowników tychże dziedzin rozgrywa się akcja filmu. Dziś trudno już odróżnić, gdzie kończy się kampania i promocja, a zaczyna samo dzieło. Czasem chciałoby się potrząsnąć, krzyknąć i wyrysować wyraźną linię. Tak jak szef kuchni na wernisażu, gdy zaproszeni goście zamiast posłuchać o menu biegną w kierunku stołów, by zacząć jak najszybciej jeść, i jak tytułowe „The Square”. To plac przed muzeum w Sztokholmie, kwadrat, który ma stać się azylem troski i zaufania. Jak bardzo puste może być takie chwytliwe hasło? Jak oderwane od rzeczywistości?
Ostlund pokazuje to na przykładzie kilku niby niezwiązanych ze sobą zdarzeń, z gatunku takich, które psują nam dzień, a kiedy nie potrafimy z nich wybrnąć, mogą napsuć o wiele więcej. Inspiracją miała być prawdziwa sytuacja: szwedzkiemu reżyserowi ktoś w pomysłowy sposób ukradł telefon komórkowy. W jaki? Zobaczycie już we wstępie filmu. Tym razem kradzież dotknie głównego bohatera, szefa nowoczesnego muzeum, którego znakomicie zagrał Claes Bang. Jak poradzi sobie ze złodziejami? Fatalnie. Próby odzyskania telefonu i jednoczesnego spełnienia służbowych obowiązków wypromowania nowej wystawy, stanowią motor napędowy fabuły „The Square”.
W międzyczasie dostajemy jakby osobne skecze, nie wszystkie udane, ale w większości nawiązujące do tego samego: oderwania kreatorów od odbiorców, twórców od sensów, elit z apartamentów od mieszkańców z blokowisk. Nawet specyficzny damsko-męski klincz zostaje tu oddany bardzo trafnie, w dodatku z fantastyczną epizodyczną rolą małpy. Trudno też pominąć występ Elizabeth Moss, Dominica Westa i Terry’ego Notary’ego. Aktorka znana z serialu „Mad Men” jest dziennikarką, która stanie się koszmarem głównego bohatera, aktor znany z „The Wire” wciela się w rolę artysty, którego spotkanie z publicznością zakłócają okrzyki widza cierpiącego na syndrom Tourette’a. Z kolei Notary, odpowiedzialny za ruchy małpich bohaterów na planach „King Konga”, czy ostatnich „Planet Małp”, gra performera, atakującego publiczność na wystawnym bankiecie zorganizowanym pod hasłem „Witajcie w dżungli”.
Są może w „The Square” momenty, które reprezentują sobą to samo, o co mamy oskarżać bohaterów – zapatrzenie we własny kształt i osobowość niezdolną do empatycznego spojrzenia. Film Ostlunda to mocne memento dla wszystkich pracowników współczesnego przemysłu sztuki nowoczesnej, z tekstami kuratorskimi, których nikt nie rozumie, ze znakomicie sparodiowanym językiem wypowiedzi, z misją społeczną jako formą przykrywki, z błyskawicznie starzejącą się awangardą, z pustymi salami i neonem „We have nothing”. Jednocześnie Ostlund pozwala się zastanowić nad sobą także widzom, którzy ze światem sztuki nie mają wiele wspólnego. Jak oskarżony o kradzież chłopiec, który bierze sprawy w swoje ręce. Granice naszej tolerancji, naszej troski i zaufania – gdzie sami wytyczamy własne „The Square”? Z tym pytaniem zostawia nas Ostlund.