Niemiłość ******
zdj. mat.prasowe
W łazience płacze chłopiec, Alosza (Matwiej Nowikow). Jego rodzice – Zenia (Mariana Spiwak) i Borys (Aleksiej Rozin) się rozwodzą. On traktowany jest z niechęcią lub obojętnością. Oni chcą naprawiać swoje błędy w nowym życiu. Siebie już nie znoszą, jego nie kochają. Tytułowa niemiłość rujnuje całe życie i doświadczenie dziecka. Wskazuje na to wstrząsająca książka „Był sobie chłopiec” Ewy Winnickiej, próbująca odpowiedzieć na pytanie: w jaki sposób rodzicom Szymona z Będzina przez dwa lata udało się ukrywać śmierć dziecka? Rodzice z „Niemiłości” nie chcą zrobić dziecku krzywdy, ono samo znika z domu pewnego dnia. W poszukiwania zaginionego chłopca angażuje się obywatelska służba. Jej stopień profesjonalizacji daje do myślenia: takie sytuacje muszą zdarzać się częściej, a w Rosji obywatele mają ogromną wprawę w wyręczaniu władzy.
Jak zwykle u Andrieja Zwiagincewa historia jest mocno osadzona w rosyjskim pejzażu, ale działa też jako portret uniwersalny. Udaje się to także za sprawą wyraziście pokazanych jednostek. Aktorzy, bez wyjątku, grają w „Niemiłości” genialnie. Zwiagincew dba też o szerszy obraz. Kamera pokazuje nam w wystylizowanych ujęciach nieprzypadkowe miejsca i plany. Chłodna panorama w czasach selfie działa najmocniej. Na „Niemiłości” pęknąć mogą najbardziej zatwardziałe serca, ale nie stoi za tym żadna drastyczna decyzja: fabularna, czy formalna. Rosyjski twórca trafia do nas prostą prawdą o życiu, które znamy doskonale. Wie jak ją przekazać, by trafiła w najczulszy punkt. Kinomani mogą w trakcie seansu mieć skojarzenia z pierwszą częścią „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego, czy „Stalkerem” Andrieja Tarkowskiego, ale wszystkie tropy i przewidywania, dotyczące tego, dokąd zaprowadzi nas „Niemiłość”, zostają zmylone.
Kolejne arcydzieło Andrieja Zwiagincewa zostało po światowej premierze uhonorowane Nagrodą Jury Festiwalu w Cannes, było najlepszym filmem zeszłorocznych Nowych Horyzontów, teraz jest w piątce nominowanych do Oscara. Rosyjski reżyser ponownie hipnotyzuje mistrzostwem opowiadania historii, komponowania jej, nadawania wielu znaczeń, poszerzania możliwości interpretacji. Najbardziej poruszające ujęcie wrzuca zaś na obrzeża.
Struktura proceduralnego thrillera, dopracowana do perfekcji, nie pozwala oderwać się od akcji. To, co jest przyczyną wydarzeń, ich skutkiem, co widzimy za drzwiami łazienki, przy kuchennym stole, albo czego się domyślamy, jest niemal nie do wytrzymania. Niepohamowana chęć do podwyższania własnej pozycji rządzi bohaterami „Niemiłości”. Dobre samopoczucie zdobywane upiększaniem swojego wizerunku. W parze idą konserwatywne wartości, narodowa duma, korporacyjny konformizm. Liczy się siła i przekonanie. Uczucia i niezdecydowanie nie mają szans.
Im bardziej bohaterowie chcą sobie udowodnić, że nie popełnią błędów poprzednich pokoleń, że stać ich na nowe życie, że zasługują na przezwyciężenie lęków ze swojej przeszłości, tym bardziej się pogrążają – w naśladowaniu, powielaniu, uleganiu. Każdy z nas może postawić się w roli jednego z rodziców z „Niemiłości”, jako uczestnik społeczeństwa, które szuka komfortu i buduje jałowy świat. Możemy śledzić historię rozpadu małżeństwa i tragedię zaginionego chłopca, ale Zwiagincew otwiera swoje dzieło także na metafory. Wątpliwości mam jedynie, gdy reżyser ubiera swoją bohaterkę w dres w narodowych barwach, jakby sugerował, że historia jednej rodziny może być odczytana jako alegoria kraju pogrążonego w kryzysie. Wolę, gdy zostawia znaki ponadczasowe i czytelne w każdej przestrzeni. Alosza staje się wówczas tym, co wypieramy. Symbolem bezpowrotnie utraconego. Zakrzyczaną miłością, zaniedbaną duchowością, niedostrzeganym drugim człowiekiem.