Co było najciekawsze na 9. American Film Festival? I czy wróci do kin?
kadr z filmu „Złe wychowanie Cameron Post”
1. Złe wychowanie Cameron Post, („The Miseducation of Cameron Post”), reż. Desiree Akhavan
American Film Festival stał pod znakiem doskonałych ról kobiecych. Lady Gaga okazała się wybitnie utalentowana, zdominowała „Narodziny gwiazdy”, które dla niej po prostu trzeba zobaczyć. Amandla Steinberg pozwalała mi przez pół godziny wierzyć, że „Nienawiść, którą dajesz” będzie dobrym filmem. Dopóki na ekranie była Olivia Wilde, „To właśnie życie” miało sens. Mia Wasikowska jako westernowa Penelopa w „Damulce” przekonująco docierała z ekranową metaforą na temat sytuacji kobiet w patriarchalnym świecie. Thomasin McKenzie w „Zatrzyj ślady”, Elisabeth Moss w „Her Smell”, wymieniać można długo. Ale tylko w przypadku Chloë Grace Moretz w „Złym wychowaniu Cameron Post” doskonała rola kobieca była równie dobra, co sam film. Desiree Akhavan opowiada o przymusowej terapii dla dziewcząt i chłopców, których rodziny nie akceptują homoseksualizmu. Ewangelicki ośrodek próbuje zmyć grzech metodyczną opresją psychiczną. I odkrywanie własnej tożsamości i systemową przemoc Akhavan pokazuje w subtelny sposób, co w kinie nie zdarza się często. Dojrzałe, zniuansowane i poruszające kino według powieści Emily M. Danforth.
„Złe wychowanie Cameron Post” wprowadzi do polskich kin Aurora. Premiera 25 stycznia 2019.
2. Bracia Sisters, („The Sisters Brothers”), reż. Jacques Audiard
Gdyby oceniać filmy 9. AFF pod kątem jakości, to najlepiej wykonała swoją robotę ekipa „Braci Sisters”. Jeden z wielu westernów tegorocznej edycji udowadniał, że gatunek skupiający się na pionierskich latach USA wciąż jest niezwykle pojemny. Tym razem francuski reżyser posłużył się nim, by opowiedzieć o dorastaniu Stanów Zjednoczonych. Jeśli lubicie filmy, w których głównych bohaterów można potraktować jako metaforę, to „Bracia Sisters” będą idealną propozycją. Doprawioną Podobnie, jeśli kochacie amerykańskie westernowe plenery – tym razem znalezione w Rumunii, Francji i Hiszpanii. Z kwartetu odtwórców najważniejszych ról ciekawiej wypadają John C. Reilly i Riz Ahmed od Joaquina Phoenixa i Jake’a Gyllenhaala. W ścieżce dźwiękowej Alexandre Desplat podróżuje w stronę Johnny'ego Greenwooda. Co za spotkanie.
„Braci Sisters” wprowadzi do polskich kin UIP. Data premiery nie jest znana.
3. Druga połowa kadru („Half the Picture”), reż. Amy Adrion, Ewangelia Eureki („The Gospel of Eureka”), reż. Donald Mosher, Michael Palmieri, Szatan i Adam („Satan & Adam”), reż. V. Scott Balcerek
Najlepsze, co mógł wybrać kinoman na tegorocznym American Film Festival to sekcja American Docs. Najbardziej wyrównany poziom, niemal w całości same udane filmy, poruszające aktualne, ważne tematy, skupiające się jak w soczewce także w wielu fabułach tegorocznego AFF. Na podium nie mogło zabraknąć wielu z nich, wybrałem trzy, które uważam za najważniejsze.
„Druga połowa kadru” to film, który powinni zobaczyć wszyscy. Ale w szczególności ci, którzy do dziś mają trudności ze zrozumieniem problemów równouprawnienia i sensu wyrównywania szans. Dlaczego wolnorynkowe regulacje nie działają w kwestiach społecznych? Dlaczego płeć ma znaczenie, nawet, kiedy znaczenia mieć nie powinna? I jak to jest możliwe, że produkujące tak wiele progresywnych treści amerykańskie kino jest jednym z najbardziej konserwatywnych bastionów, jeśli chodzi o dopuszczenie kobiet do najbardziej wpływowych stanowisk, z fotelem reżyserskim na czele? Wszystko zostaje tu wyłożone w montażu „gadających głów” i fragmentów filmowych w sposób płynny, błyskotliwy, poruszający, spójny i przekonujący. To jedno z tych dzieł sztuki, które nie tylko wysuwają postulaty, ale znajdują dla nich od razu głębokie i uniwersalne uzasadnienie.
„Ewangelia Eureki” odkrywa przed nami miejsce, w którym problemy mieszają się z pasją – na wielu poziomach. Przedstawienia pasyjne w miasteczku w stanie Arkansas mają w sobie poetykę queerową, pełną polotu i przyjaznej energii. Jeśli nawet ktoś chce przeciw nim zaprotestować, to zostaje zagłuszony dobrocią i głęboko chrześcijańskimi motywacjami twórców i odtwórców. Nad miasteczkiem figuruje pomnik Jezusa, ale odmienny od świebodzińskiego, czy tego z Rio. „Christ of the Ozarks” powstał dzięki najbardziej zabójczemu i dandysowskiemu z pastorów. Gerald L.K. Smith był jedną z figur skrajnej prawicy, marzył o zrekonstruowaniu w miasteczku małej Jerozolimy. Niekoniecznie miał na myśli ten rodzaj pielgrzymów, którzy dziś organizują w Eureka Springs swoje parady. Niezbadane są jednak wyrok boskie, czego boskim dowodem jest „Ewangelia Eureki”.
„Szatan i Adam” to dokument o niezwykłym spotkaniu, które pokazuje, że porozumienie jest możliwe. Gdyby tak wszyscy byli mistrzami bluesa… W latach osiemdziesiątych, po bolesnym rozstaniu z dziewczyną („nie ma tego złego…”) biały chłopak, Adam, jedzie do Harlemu. Dołącza do grającego na ulicy ekscentrycznego czarnego mężczyzny. I mimo, że napięcia rasowe doprowadzają już Nowy Jork do wrzenia, zostaje na dobre. Czy granie na ulicy przyniosło im rozgłos na miarę Eda Sheerana? Nie, ale pozwoliło zagrać wiele wspaniałych koncertów, trafić na film i album U2, a po latach znaleźć jeszcze kilka ważnych przesłań we wspólnym doświadczeniu. V. Scott Balcerek, nagrodzony za swój dokument we Wrocławiu, pracował nad filmem 20 lat, wcielając się po drodze między innymi w detektywa. Za sprawą „Szatana i Adama” można też zdać sobie sprawę z kolejnego poziomu problemu gentryfikacji. W USA to kolejny zapalnik kwestii rasowych, co powracało na AFF w kilku filmach, m.in „Zaślepionych”. Balcerek powiedział mi przed odebraniem nagrody, że bardzo pozytywny odbiór filmu we Wrocławiu zaskoczył go. „Przecież nie macie w Polsce takich problemów” – powiedział. I co by mu tu odpowiedzieć?
Żaden z trzech wymienionych tu dokumentów nie ma polskiego dystrybutora.
6. Biała fala: legenda o kokainowej wyspie („White Tide: The Legend of Culebra”), reż. Theo Love
Skoro już o dokumentach mowa. Nie brakowało na tegorocznym AFF filmów, które w dynamiczny, znajomy z telewizji sposób opowiadają o niezwykłych wydarzeniach i ludziach. Od „Trzech identycznych nieznajomych”, którzy fabułą niedługo się staną, po „Niepowstrzymaną Bethany Hamilton”, która bohaterką filmów fabularnych już była. Hitem absolutnym, filmem, którego rozrywkowa forma w żaden sposób nie umniejsza wagi tematu jest „Biała fala…”. Theo Love nakręcił dokument, którego ilustracyjność nie jest irytująca, a bywa dowcipna. Sensacyjna, współczesna historia poszukiwania skarbu z dylematami etycznymi, diagnozami społecznymi i pełnokrwistymi bohaterami, została opowiedziana pierwszorzędnie. Nic tylko siadać i oglądać. Nie chce mi się wierzyć, by nie powstała fabularna adaptacja. Pytanie jest jedno: jak wiele prawdziwych wydarzeń zniknie w niej ze scenariusza, bo producenci dojdą do wniosku, że kinomani w to nie uwierzą. Oto miejscowy hippis opowiada historię o wyrzuconych na plażę w nieprzemakalnej torbie 20 kilogramach kokainy. A miejscowy biznesmen, dotknięty ostatnim kryzysem finansowym, zaczyna się zastanawiać: co by było, gdyby...
„Biała fala..” to kolejny dokument, który nie ma jeszcze polskiego dystrybutora.
7. Zwierzęta Ameryki („American Animals”), reż. Burt Layton
Podobnie jak w „Białej fali…” historia niezwykłego skoku. Kryminalna rozrywka z jednej strony, refleksja nad kosztami amerykańskiego snu i innych mitów z drugiej. Oprócz poszukiwania szczęścia, czy przekonania o wyjątkowości jednostki Layton zastanawia się w niezwykłym połączeniu fabuły i dokumentu nad „przeżyciem transformacyjnym”. Jakie są konsekwencje przekonania o potrzebie posiadania takowego? Dla tych, którym brakowało wśród tegorocznych premier filmów braci Coen i Wesa Andersona „Zwierzęta Ameryki” były jednak tylko śladowym pocieszeniem. Bardziej soderberghowski w stylu film Laytona może zwrócić uwagę na ikonę amerykańskich bibliotek – „Ptaki Ameryki” Johna Jamesa Audubona.
Prawa do „Zwierząt Ameryki” posiada Disney. Nie ma informacji o dacie polskiej premiery.
8. Zaślepieni („Blindspotting”), reż. Carlos López Estrada
Jedno słowo do wszystkich, którzy w konkursie Spectrum zagłosowali na „Nienawiść, którą dajesz”: „blindspotting„. Tytuł pokazywanego w sekcji „Ale kino + prezentuje” filmu to psychologiczny termin, który trafnie opisuje ich decyzję: zauważyli wagę podjętego tematu i słuszność przekazu, pominęli formalne i strukturalne niedociągnięcia, nawołują do wiary w sprawę, ignorując brak wiary w widza. „Blindspotting” to przy okazji film, który podejmuje bardzo podobny temat, także w sposób niewolny od wad, ale zdecydowanie oryginalniejszy, ciekawszy i angażujący. Może nie ma tu roli na miarę występu Amandli Steinberg w „Nienawiści…”, ale jest kilka pełnych werwy momentów, gdy film staje się petardą. Na przykład, gdy znajdowane są nowe poziomy hipsterstwa, możliwe dzięki gentryfikacji. I Estrada i reżyser „The Hate U Give” (akronim zbieżny z plytą Tupaca nieprzypadkowy) George Tilman Jr. starają się zrobić, co należy („Do the Right Thing” to dzieło, do którego odniósł się też „Szatan i Adam”). Estrada jest bliżej napisania książki, która ma ośle rogi, bo wszyscy wyrywają ją sobie z rąk. Tilman wcelował w lekturę, która stoi dostojnie na półce, bo stanowi znakomity wgląd w problem, ale sięgamy po nią jedynie, gdy ktoś w pobliżu potrzebuje elementarza.
„Zaślepionych” do polskich kin wprowadzi Monolith. Data premiery nie jest znana.
9. Bez obaw, daleko nie zajdzie („Don’t Worry, He Won’t Get Far on Foot”), reż. Gus Van Sant
Nie jest to film, który należy do moich faworytów. Za dużo tu Gusa Van Santa z „Obywatela Milka”, za mało ze „Słonia”. Ale był jednym z tych seansów festiwalu, do których najczęściej wracałem myślami i które najczęściej krzyżowały się w odniesieniach z innymi obrazami. Być może dlatego, że bohaterowie tegorocznego American Film Festival często jodłowali. Żałobnie śpiewał w bawarski sposób duchowny w scenie egzekucji w „Damulce”, westernie braci Zellner z Robertem Pattinsonem w roli Samuela Alabastera. Jack Nicholson w „Ostatnim zadaniu”, jednej z pereł złożonej z samych klejnotów retrospektywy Hala Ashby’ego, określał seks oralny mianem „jodłowania w kanionie” i zaczepnie jodłował, w kierunku mijanych na szlaku pań. Identycznie, widać to gag z epoki, z lat 70., kojarzył i prezentował jodłowanie bohater Jacka Blacka w „Bez obaw, daleko nie zajdzie” – biografii znanego z ostrego, czarnego humoru rysownika Johna Callahana, nakręconej przez Gusa van Santa. Do jodłowania w kanionie pijani bohaterowie nie dojechali. W drodze na imprezę tak się uchlali, że spowodowali wypadek, który Callahan przypłacił paraliżem. Joaquin Phoenix wciela się w znaną Amerykanom postać tuż po i tuż przed wypadkiem, gdy zasadniczym problemem jest to, co do tragedii doprowadziło: choroba alkoholowa. Oparcie scenariusza o przebieg terapii 12 kroków pozwoliło błysnąć aktorowi, który zagrał sponsora Callahana. Nie widziałem na tegorocznym festiwalu lepszej roli męskiej niż kreacja, którą stworzył Jonah Hill.
U Gusa van Santa facet, który myśli, że bezpowrotnie stracił szansę na realizację marzeń, zaczyna postrzegać użalanie się nad sobą jako rodzaj narcyzmu. Odkrywa: niekoniecznie trzeba czekać na dno, by zmienić kierunek dryfowania.
U braci Zellner tytułowa Damulka (świetna Mia Wasikowska) nie może żyć, jak chce i z kim chce, nie może sama wyjść z żadnej kryzysowej sytuacji, bo zawsze znajdzie się mężczyzna, który chce ją uratować. Wszyscy dookoła przyjechali na Dziki Zachód, bo desperacko chcą zacząć od nowa.
U Hala Ashby’ego młodziutki i prościutki kleptoman z marynarki wojennej zostaje skazany na wieloletnie więzienie, bo podpadł komuś z elity. Eskortujący go, starsi stopniem i latami służby, oficerowie po wojnie w Wietnamie, nie zrobią niczego desperackiego, bo nie chcą zaczynać od nowa.
Don't Worry, He Won't Get Far On Foot - Official Trailer Amazon Studios from California Film Institute on Vimeo.
„Bez obaw, daleko nie zajdzie” nie ma jeszcze polskiego dystrybutora. Trafi do streamingu Amazona.
10. Diane, reż. Kent Jones i Szalone noce z Emily („Wild Nights with Emily”), reż. Madeleine Olinek
Tegoroczny konkurs Spectrum nie porwał mnie swoim poziomem. Gdybym miał wybrać swój ulubiony film całego zestawienia, długo wahałbym się między „Diane” i „Szalonymi nocami…”. „Diane” jest ciekawa, mądra i świetnie napisana, ale nie mogłem się przebić przez grającą tytułową rolę Mary Kay Place, a Jake Lacy był lepszy w „Obvious Child”. Wdowa, która ma paczkę sprawdzonych, ale i wystawionych na próbę przyjaciół, próbuje wyciągnąć syna z nałogu, ale nie chce go kontrolować. Znakomicie rozegrany kontrast między kłopotami, które sprawia ci dziecko, gdy ćpa i sytuacjami, w których cię stawia, gdy zaczyna być zagorzałym neofitą, nawracającym każdego, wszędzie i zawsze.
„Szalone noce z Emily” to próba rekonstrukcji wizerunku poetki. I z nią mam odwrotny problem: jest znakomicie zagrana, ale literackiego i wizualnego paliwa nie starcza jej na cały seans.
Oba filmy nie mają polskiego dystrybutora.